Patrząc na te ostatnie kilka odcinków komedii stacji FOX, można odnieść wrażenie, że twórcy w ogóle nie obawiali się kasacji Brooklyn Nine-Nine. Spokojnie i konsekwentnie rozwijają wszystkie wątki, tak jakby wiedzieli, że w drugim sezonie będą mogli je kontynuować. Nic nie wskazuje więc na to, że w ostatnim odcinku czeka nas huczny ślub Boyle’a - raczej kolejna zwariowana sprawa kryminalna i cliffhanger, który w niepewności będzie nas trzymać do września.
Tym razem scenarzyści już od samego początku zawiesili poprzeczkę ma niewyobrażalnym pułapie. Cold open "Unsolvable" jest chyba najlepszym do tej pory. Holt przyznający się Peralcie do swoich hula-hopowych ekscesów po prostu nie mogła być już bardziej śmieszna. Dosłownie rozwala na łopatki, szczególnie oopsie doodle.
[video-browser playlist="635141" suggest=""]Po czołówce przyszła pora na trzy główne historie odcinka. Motorem napędowym "Unsolvable" jest z pozoru nierozwiązywalna sprawa sprzed lat, o dźwięcznej i wpadającej w ucho nazwie 52ABX-32QJ. Jake nie chce dać za wygraną i ponownie rozpoczyna poszukiwania tropów. Mimo twistu ogranego i strasznie przewidywalnego, wątek nadrabiał innymi elementami, przede wszystkim Terrym Crewsem.
Niesamowite, jak fantastycznie zgrana jest cała obsada. Tak jakby już co najmniej trzy sezony wcielali się w swoich bohaterów. Więcej wspólnych scen mieli tym razem Braugher i Fumero, a oglądanie Amy przyłapanej na kłamstwie przez swojego idola było bezcenne. Zaledwie przyzwoite były natomiast gagi związane z sekretną toaletą Rosy i Giny. Ratował je jak zwykle niezawodny Boyle oraz przezabawni Hitchcock i Scully, którzy zdecydowanie powinni dostać w końcu swój własny epizod. Oby doszło do tego w kolejnej serii.
Brooklyn Nine-Nine ponownie gwarantuje 20 minut nieustannego "banana" na twarzy. Już nie mogę się doczekać tego, co twórcy szykują dla nas w wielkim finale.