Półfinał 3. sezonu Marvel's Agents of S.H.I.E.L.D. bezpośrednio kontynuuje wątki zapoczątkowane przed tygodniem, a akcja toczy się na dwóch płaszczyznach, które znajdują wspólny, silnie emocjonalny koniec. Pierwszą część historii stanowi eskapada na planecie Maveth i wypada ona dość chaotycznie. Oddział Granta Warda przemierza pustkowia bez wyraźnie określonego planu, a sam (perfekcyjnie wyszkolony przecież) Ward pozwala sobie nawet na chwile odprężenia, które w efekcie skutkują wstępnym niepowodzeniem misji. Od pierwszego pojawienia się astronauty Willa można mieć też wątpliwości co do rany i sposobu, w jaki przetrwał on spotkanie z tajemniczym złem, a już mniej więcej od połowy odcinka staje się jasne, jaki twist fabularny szykują scenarzyści. Te spodziewane rozwiązania nadrabia klimat planety i intrygujące obrazki – takie jak podniszczony monument HYDRY czy też panorama opuszczonego miasta obcych, która błyskawicznie przywodzi na myśl otwierającą sekwencją Strażników Galaktyki. Z uwagi na panującą atmosferę wiadomo jednak, że to zupełnie inna planeta, więc na razie – niestety – to jedyne skojarzenie serialu z filmem. Samo znaczenie upadłej cywilizacji rozszyfrować muszą fani lepiej ode mnie obeznani z kosmiczną mitologią Marvela. Druga połówka historii to prowadzona równolegle infiltracja opanowanego przez HYDRĘ zamku. Ogromny atut to fakt, że serial angażuje w tym miejscu wszystkich bohaterów i w danym momencie każdy musi wypełnić swoją rolę – od Joeya Gutierreza i Lincolna, którzy za pomocą swoich mocy osłabiają defensywę przeciwnika, przez ucieczkę Jemmy i May szukającej Andrew, aż po gotowość do poświęcenia Daisy i trudną decyzję podjętą przez Macka (w ostatnich odcinkach bohater ten wreszcie zyskał faktyczne znaczenie). Minusem jest jednak brak realnego poczucia zagrożenia, a walki z żołnierzami HYDRY odbywają się raczej poza ekranem. Misja agentów przebiega więc względnie bezproblemowo, nikt nie zostaje choćby raniony, a rzucane gdzieniegdzie żarciki, choć zabawne, to są już raczej niepotrzebne, bo przywodzą na myśl szkolną wycieczkę. No url Nie zrozumcie źle powyższej krytyki, bo cały odcinek wciąż ogląda się przednio i niemalże na skraju fotela. W porównaniu jednak ze świetnie zrealizowaną, piorunującą końcówką czuć, że w scenach tych można było wycisnąć więcej napięcia. Zanim jednak nastąpi wybuchowy finał, odnotować należy, że bohaterem, który w ostatnich momentach bezsprzecznie wysunął się na pierwszy plan, jest Phil Coulson. Pragnienie zemsty ukazane jest przekonująco, a sam Clark Gregg dawno nie miał do zagrania tylu skrajnych emocji. W ckliwej, bo ckliwej, ale potrzebnej scenie snu odbywa się pożegnanie z Rosalind, którego brakowało po szokującym otwarciu przed tygodniem. Do niego należy też żart odcinka i humorystyczne nawiązanie do Gwiezdnych wojen (które w nieoficjalnym plebiscycie wyprzedziło Macka i Power Rangers). Mocne jest także zamknięcie tego rozdziału, intensywna walka z Wardem i inicjalna śmierć antybohatera pokazana w dość nietypowy, ale oryginalny i przykuwający uwagę sposób. Ostatnie minuty to już iście hollywoodzka poezja widowiskowej akcji, na którą składają się: muzyczna konstrukcja narzucająca odpowiednią dawkę patosu, świetnie uchwycone ujęcie wystrzelenia flary w Willa i nieźle dopracowane efekty komputerowe eksplozji zamku. Ostateczny efekt jest łatwy do przewidzenia, ale jednocześnie satysfakcjonujący, bo pokazane w spowolnionym tempie zwycięskie spotkanie bohaterów zawiera silne stężenie wzniosłych uczuć. Niewielu będzie też takich, których zaskoczy scena po napisach. Stety bądź niestety, ale Brett Dalton nigdzie się nie wybiera i zostanie w serialu jeszcze przez długi czas. Reinterpretowanie postaci Warda odbywało się ostatnio z różnym skutkiem, nieco przypominając jednak reanimowanie trupa – teraz dzieje się tak całkiem dosłownie i będzie to już któreś kolejne jego wcielenie. Tym razem zaprawdę demoniczne. Z ujawnieniem tego faktu będzie się wiązało spore wyzwanie, oto bowiem na szali położone zostaną losy ludzkości i tym razem konieczny będzie chociażby komentarz odnośnie Kapitana Ameryki i Avengers. A może też gościnny występ np. Falcona? Prawdopodobnie obecnie pomaga Rogersowi, ale jeszcze w sierpniu stróżował w siedzibie superbohaterów – może znajdzie więc czas na wizytę? Na razie jednak fani Marvela żegnają 2015 rok i mogą być diabelnie zadowoleni. Rocznik ten zaoferował dwa naprawdę dobre filmy, a najszczerszą radość i wczesne święta przyniósł oddział telewizyjny – debiuty Daredevila i Jessiki Jones oraz wysoki poziom kolejnego sezonu Marvel's Agents of S.H.I.E.L.D. to świetne powody, aby nadchodzące tygodnie spędzić w spokoju ducha. Kolejne dwanaście miesięcy zapowiada się jeszcze lepiej.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj