W zimowym finale Agentów T.A.R.Z.C.Y. (Marvel’s Agents of S.H.I.E.L.D.) dokonała się ostateczna zemsta Ghost Ridera. Jej forma wykonania pozostawiała co prawda nieco do życzenia, ale i tak otrzymaliśmy bardzo dobry odcinek.
Nie ma wątpliwości, że Ghost Rider zaliczył lepsze wejście do serialu
Marvel's Agents of S.H.I.E.L.D. niż pożegnanie. Domknięcie wątku jego krucjaty wypadło zdawkowo, acz, nawet unieruchomiony, Gabriel Luna znów pokazał się z dobrej strony. Przykuwał uwagę i transmitował klarowne emocje. Nemezis bohatera, Eli Morrow miał tymczasem papiery na ciekawego złoczyńcę - mocna była scena z diamentami, a jego motywacje przy odrobinie dalszego skupienia mogły wyjść poza ciasny gorset kompleksów. Serial szybko zrobił jednak porządek, prawdopodobnie zbyt szybko, bo podcięło to nieco fabularny wkład Robbiego Reyesa.
Sam motyw poświęcenia się antybohatera ostatecznie pasował jednak do lakonicznej formuły, szkoda tylko, że nie okraszono go np. pierwszą werbalną kwestią, bo dopiero ta byłaby godnym zwieńczeniem. Chyba nikt nie ma zaś złudzeń, że Ghost Rider powróci, prawdopodobnie w którymś momencie drugiej połowy sezonu, a być może już z własnym serialem. Ostatnie doniesienia sugerują z kolei, że
Marvel's Agents of S.H.I.E.L.D. zagrożeni są kasacją, być może więc gromadka zaadoptowana zostanie przez rodzinę Netflixa i tam zobaczymy ich jeszcze lepszą wersję?
Póki co jest dobrze, ale znać pewne limitacje. Agencja S.H.I.E.L.D. zaangażowała się w opanowanie bieżącej sytuacji, ale ekspozycja ukazująca policję odgradzającą teren i stację telewizyjną prowadzącą reportaż, to jedyny fragment szerszego, krajowego kontekstu w jakim operują bohaterzy. Nie czuć specjalnie, że agencja jest ponownie oficjalnym organem rządowym, a poza grupką świetnych fasadowych postaci, zaplecze jest już niestety skromne i pustawe. Wspomnienie Ultrona to przedni zabieg, ale jednocześnie rodzi się pytanie o relację z Avengers? Czy Tony Stark jest tak zajęty mentorowaniem pewnemu nastolatkowi, że nie ma czasu na pomoc w obliczu nuklearnego zagrożenia? Wystarczyłaby choć słowna eksplanacja.
Na niekorzyść S.H.I.E.L.D. początkowo działa także fakt braku odpowiedniego przygotowania ataku. Uderzeniowe trio złożone z Daisy, Robbiego i Yo-Yo miało potencjał, ale to niewystarczający pomysł, szczególnie kiedy szybko (i zabawnie) uwydatnia się brak planu B. Konieczność przegrupowania się i skorygowania taktyki z jednej strony pozostawiła Robbiego na pastwę losu, z drugiej to właśnie jego szarża pozwoliła bohaterom uświadomić sobie atomową skalę problemu. I to byłoby na tyle krytyki, gdyż reszta zdarzeń stanowiła niesamowitą frajdę.
Przede wszystkim kapitalne były sceny slow-motion z Yo-Yo, zarówno początkowy rekonesans i fala wybuchowa oraz
quicksilverowa sekwencja rozbrajania przestępców. Sprawdziły się bardzo dobre efekty specjalne (swoją drogą, te potrzebowałyby zapewne ewentualnego skalibrowania pod Netflix), które udało się osiągnąć magią komputera i prostymi elementami Mannequin Challenge. Był w tym pomysł, werwa, wykonanie i fun, co razem skłania do wniosku, że inny serialowy sprinter, niepokrewny co prawda, ale także zaginający czasoprzestrzeń, mógłby częściej brać przykład z takich właśnie figli.
Udane było również wprowadzenie w akcję dyrektora Mace’a, który po raz pierwszy przywdział kostium Patriota. Ten prezentował się co prawda niewymyślnie, ale prosto, konkretnie i trafnie. Na tyle charakterystycznie, że chcemy częściej oglądać bohatera stającego w szranki z kryminalistami! Oczyszczenie atmosfery w zespole to zaś plus historii, ponieważ umożliwia to agentce Johnson powrót w szeregi przyjaciół. Zdążyliśmy się za nią stęsknić, to bowiem jest najlepsza wersja Daisy. Drobnym zgrzytem epizodu (przede wszystkim od strony technicznej) był motyw jej odlotu. Skumulowanie energii i konieczność rozładowania się to konsekwentny skutek, ale wydaje się, że mógł zostać lepiej odegrany. Może to jednak pierwiastek komiksowości, skoro zresztą już chwilę później bohaterka bezpośrednio puszcza oczko do obrazkowego medium.
źródło: materiały prasowe
Nićmi wiążącymi fabułę okazały się jeszcze rodzące się romanse. Ten między Coulsonem a May splata się trochę nieporadnie, czuć między nimi raczej intymną, ale platoniczną przyjaźń. Lepiej wypadają za to supłające się z problemami uczucia Macka i Eleny, które w końcu zacisnęły węzeł pocałunku. Co się tyczy wspomnianej Melindy, to już wiemy, że na fabularnym horyzoncie pojawił się dla bohaterów nielichy twist. Aida ma jednak swoją ciemną agendę, która dla scenariusza będzie wyzwaniem, aby odróżnić się od antyludzkich zapędów Ultrona, tudzież buntu samoświadomych maszyn, jaki gdzie indziej oglądaliśmy ostatnio w pewnym parku rozrywki.
Samo jednak rozwijanie wątku LMD i postaci Radcliffe’a (akurat jego naukowe wywody słucha się bez fałszu), to dobra podstawa dla nowej historii przewodniej, która rozegrać ma się w dalszej części serialu
Marvel's Agents of S.H.I.E.L.D.. W zimowy sen produkcja zapada syta bardzo dobrym epizodem, więc nawet mimo cienia anulacji możemy być pełni fanowskiego optymizmu.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
⇓
⇓
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h