Każdy miłośnik seriali wie, jak ważne dla całości są odcinki retrospektywne. Dzięki nim odpoczywamy od pędzącej na złamanie karku akcji i dowiadujemy się więcej o bohaterach i świecie, w którym toczy się fabuła. Omawiana odsłona Marvel's Agents of S.H.I.E.L.D. to właśnie taki epizod. Opowieść skupia się na generał Hale i jej córce. Dowiadujemy się dużo o ich motywacjach i planach. Jesteśmy świadkami indoktrynacyjnej siły Hydry, oddziałującej w bezwzględny sposób na młodych ludzi. Omawiany odcinek w bardzo zręczny sposób spina wszystkie dotychczasowe wydarzenia z piątego sezonu. Teraz jasno widać, że twórcy od początku mieli pomysł na całą fabułę. Podróż w przyszłość agentów była kluczowa dla bieżących wydarzeń. Mimo pewnych dłużyzn w pierwszej części serii, na tę chwilę całość sprawia wrażenie bardzo logicznej i sensownej opowieści. Co ciekawe, nadal nie znamy genezy dramatycznych wydarzeń, które mają nadejść. Pojawiają się teorie, że będą one ściśle powiązane z fabułą nowego filmu o Avengers. Hydra spodziewa się kosmicznej inwazji, która zdziesiątkuje ludzkość. Na swój destrukcyjny sposób próbuje uratować Ziemię, co z kolei stara się im wybić z głowy (znający przyszłość) agent Coulson. Czyżby piąta seria Agentów T.A.R.C.Z.Y. miała być telewizyjnym preludium dla nadejścia Thanosa? A może zbliżająca się inwazja nie ma nic wspólnego z szalonym tytanem? W jednej ze scen dane nam jest zobaczyć gigantyczny kosmiczny statek. Mimo swoich olbrzymich gabarytów nie świadczy on o zbliżającym się Thanosie. Najeźdźcami równie dobrze mogą być wrogo nastawieni Kree. Na korzyść tej teorii świadczą wydarzenia z pierwszej części sezonu, kiedy to bohaterowie zmagali się z kapryśnym Kasiusem. Antagonista ten kilkakrotnie wspominał o swoim ojcu, będącym wielkim zdobywcą. Może w ten sposób twórcy chcą powiązać wydarzenia z obu części sezonu? Oczywiście większość fanów MCU z chęcią widziałaby w tym miejscu klarowne nawiązanie do Avengers: Infinity War. Byłoby to logiczne, zwłaszcza że blockbuster już za miedzą. We wcześniejszych sezonach kilkakrotnie mieliśmy takie zręczne nawiązania. Jak wiemy jednak, współżycie seriali i filmów w ramach MCU to droga przez męki, także nie powinniśmy oczekiwać fajerwerków w tym segmencie. Z drugiej strony, jeśli okaże się, że zbliżający się do Ziemi statek kosmiczny nie należy do Thanosa, część widzów będzie mocno rozczarowana. Omawiany epizod to ciąg dalszy powrotu starych znajomych. Tym razem wśród bohaterów pojawił się Daniel Whitehall, młody Baron von Strucker oraz generał Talbot. Szczególnie miło jest zobaczyć tego ostatniego. Postać ta, z twardego antagonisty, przemieniła się w sympatycznego sojusznika Agentów, dostarczającego fabule wiele motywów komediowych. Tym razem los bohatera jest dość dramatyczny, ale możemy być pewni, że to nie koniec jego opowieści. W związku z tym, że odcinek jest oparty w dużej mierze na retrospekcjach, na dalszy plan zeszli pozostali agenci T.A.R.C.Z.Y. Aż dziw bierze, jak marginalną rolę w bieżącym sezonie odgrywa Melinda May. O ile w pierwszej części serii, bohaterka jeszcze miała istotne momenty, to po powrocie do współczesności, robi głównie za statystę. Pozostali bohaterowie również nie brylują. Najistotniejsze fabularnie role mają wciąż Fitz i Simmons. Pozostali nadal majaczą w tle, choć możemy być pewni, że w końcówce sezonu każdy z nich odegra jakąś istotną rolę. Ten 15. odcinek Agentów T.A.R.C.Z.Y.  jest kolejnym, który sprawia wrażenie wielkiego pożegnania serialu z widzami. Tym razem dane nam jest przypomnieć sobie parę dawno niewidzianych postaci, wchodzimy również głęboko w struktury ugrupowania, które spędzało sen z powiek agentom przez kilka długich sezonów. Wciąż jednak w piątym sezonie nie uświadczyliśmy wielkiego złego wilka, Granta Warda. Z każdym odcinkiem jego nieobecności możemy być jednak pewni, że w finale odegra kluczową rolę. Ten typ po prostu tak ma.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj