Agenci T.A.R.C.Z.Y. stawiając ostatnie fundamenty przed finałem, podkreślają wszystko, co jest złe w 7. sezonie. Sztampowość fabuły, oparcie na strasznie słabo odtworzonych stereotypach i ogólny brak pomysłu na to, co chce się osiągnąć. Cały odcinek tak naprawdę to przeciąganie wszystkich wydarzeń do niczego tak naprawdę nieprowadzących, bo kluczowe sceny trwają kilka sekund i są na samym końcu. Czy za takową można uznać chwilę, w której Simmons zapomniała o istnieniu Fitza? Tylko czy naprawdę kogoś zaskakuje to, że szykowała jakieś zabezpieczenie na wszelki wypadek? Przez większość tego sezonu mówiono nam o tym, jak przygotowała się do tego, by ukryć tę informację. Dlatego to, co miało być zaskakujące, może poruszające (fatalnie wypadła scena płaczącej Jemmy, że nie chce go zapomnieć... sztuczna, przedramatyzowana), wyszło zwyczajnie i pusto.
Cała kwestia siostry Daisy to pasmo absurdu i pójścia na łatwiznę. Postać daje nam ważną informację, którą można było się domyślić: agenci żyją już w alternatywnej linii czasowej, co może być kluczem w powiązaniach z MCU. Reszta wątku to gadanie oczywistości, robienie złej miny i przewidywalne poszczególny etapy: wprowadzenie Sibil do komputera i ucieczka. Przecież widzimy, że cała sytuacja z próbą dotarcia do niej i powiedzenia prawdy o Nathanielu nie trafia i wątpliwe, by w finale miało się to zmienić. Oczywiście koniec końców, gdy dochodzi do ataku Chromicomów na bazy T.A.R.C.Z.Y. to chyba jedyna niespodzianka tego sezonu, bo pokazuje, że przynajmniej w tym danym momencie jest większa stawka i konsekwencje.
Najgorsza jest jednak relacja Daisy i Sousy. Każdy, kto zna seriale z dawnych lat, może dostrzec, że twórcy, tak jak wielokrotnie robili to w historii Agentów..., odtwarzają jeden ze schematów. Emocjonalne, romantyczne zbliżenie bohaterów w taki sposób następuje zawsze po to, by chwilę później któreś z nich zginęło. Wielokrotnie ogrywany motyw w popkulturze wydaje się tutaj wręcz łopatologicznie wstawiony. Biorąc pod uwagę, jak schematycznie twórcy prowadzą tę historię, wydaje się to pewny scenariusz. A szkoda, bo ich wspólne sceny są urocze, a aktorzy mają przyjemną chemię. Stawiam, że Sousa odda życie za Daisy.
Wszystkie pionki rozstawione, ale trudno mówić coś dobrego o tym odcinku, gdy w większości to tylko przeciętny zapychacz. Wymuszony, bez pomysłu i pazura, który ten serial przeważnie miał. To tylko pokazuje, jak bardzo na siłę został zrealizowany ten sezon. Miejmy nadzieję, że finał jakoś zaskoczy. W tym cała nadzieja, by ta mimo wszystko dobra produkcja otrzymała godne zakończenie.