Witajcie w Bright Falls
O miasteczku Bright Falls było cicho przez trzynaście długich lat. Czas jednak powrócić do tego owianego tajemnicą i grozą miejsca u boku Sagi Anderson, agentki FBI, która została tam wysłana w celu zbadania serii niewyjaśnionych morderstw. Najnowszą ofiarą jest mężczyzna w średnim wieku. Okazuje się, że był on powiązany ze sprawą zniknięcia znanego pisarza, Alana Wake'a. Protagonistka angażuje się w śledztwo, wchodząc jednocześnie do świata, o którego istnieniu nie miała pojęcia. Tajemnicze kulty i paranormalne zjawiska są w nim na porządku dziennym. Do tego dochodzi maszynopis, który ze szczegółami opisuje kolejne wydarzenia. W swojej recenzji zacząłem od Sagi, bo od niej też rozpoczyna się scenariusz. Nie oznacza to jednak, że tytułowy bohater jest nieobecny, bo i nim mamy okazje pokierować. Remedy Entertainment podzieliło całość na rozdziały, w których sterujemy raz jedną, raz drugą postacią. Zmagają się one z innymi problemami i wyzwaniami, a i gameplay w obu przypadkach wygląda nieco inaczej. Anderson (przynajmniej przez część swojego czasu) zajmuje się między innymi typową, detektywistyczną pracą: rozmawia z mieszkańcami Bright Falls, poszukuje dowodów i stara się poskładać wszystko do kupy w swoim "Pałacu Pamięci". W rozdziałach Alana zaś od samego początku dostajemy więcej surrealistycznych wydarzeń, które wymykają się racjonalnemu rozumowaniu. Opowieść jest angażująca od początku do końca. Trudno przewidzieć, dokąd to wszystko zmierza, a to dodatkowo zachęca do dalszej zabawy. Chociaż sami twórcy jeszcze przed premierą wspominali, że AW2 można potraktować jako samodzielne dzieło, to jednak osoby, które podejdą do niej w ten sposób, w moim odczuciu sporo stracą. Na starcie nie dostajemy żadnego przypomnienia wydarzeń sprzed 13 lat, a tych było jednak sporo: na rynek trafiła nie tylko pierwsza część, ale też dwa fabularne dodatki. Jakby tego było mało, w "dwójce" pojawiają się postacie i motywy z Control, a więc innej (naprawdę świetnej!) produkcji Remedy Entertainment, która... otrzymała DLC nawiązujące właśnie do historii pisarza. Jeśli więc chcecie doświadczyć absolutnie wszystkiego i wyłapać wszystkie nawiązania, to powinniście zarezerwować kilkadziesiąt godzin wolnego czasu na nadrobienie zaległości. Pierwszy Alan Wake był raczej przygodową grą akcji z elementami grozy, a nie pełnoprawnym horrorem. W sequelu zdecydowano się inaczej rozłożyć akcenty. Zabawie zdecydowanie bliżej jest teraz do typowych survival-horrorów, w których zarządzanie zasobami (amunicją – zwłaszcza w przypadku potężniejszych broni, medykamentami itp.) jest równie istotne, co zręczne palce i celność. Same potyczki z wrogami są jednak zbliżone do tych, z poprzedniej odsłony. W dalszym ciągu musimy najpierw naświetlić ich latarką (co przy okazji odsłania ich słabe punkty), a dopiero po tym "zabiegu" poczęstować ich ołowiem. Do tego wszystkiego dochodzi jeszcze unik, który pozwala nam uniknąć zagrożenia, gdy oponentom uda się do nas zbliżyć, co okazuje się szczególnie pomocne podczas zmagań z bossami. Inspiracje klasyką gatunku można dostrzec także w pozostałych elementach. Remedy nie zapomniało bowiem o logicznych zagadkach. Jako Saga poszukujemy dowodów, a następnie łączymy je ze sobą na tablicy korkowej. Alan wykorzystuje swoje wyjątkowe moce do tego, by "przepisać" rzeczywistość, oraz wykorzystuje światło do tego, by zmieniać lokacje i odkrywać nowe, niedostępne wcześniej ścieżki. To zróżnicowanie zabawy, w połączeniu z tak różnymi postaciami, sprawia, że kolejne rozdziały przechodzi się z przyjemnością, nawet nie myśląc o dłuższej przerwie.Pełnoprawny horror
A skoro już ustaliliśmy, że mamy do czynienia z survival-horrorem, to czas odpowiedzieć sobie na fundamentalne pytanie: czy Alan Wake 2 straszy? Odpowiedź na to pytanie jest dość trudna, bo strach to mocno subiektywne odczucie. Zabiegi działające na mnie niekoniecznie muszą być równie skuteczne w przypadku innych odbiorców. Muszę jednak przyznać, że deweloperzy chyba za punkt honoru postawili sobie to, by każdy gracz co najmniej kilka razy podskoczył na fotelu lub pisnął podczas trwającej kilkanaście godzin przygody. Działają oni na kilka sposobów. Mamy między innymi kapitalny klimat ciągłego zagrożenia, przez który nawet w pozornie spokojnych lokacjach odczuwamy niepokój. Do tego zadbano o sporą nieprzewidywalność. Nie wiemy, czego się spodziewać i co wydarzy się dalej. Ostatnim, a zarazem najbardziej kontrowersyjnym "budulcem" atmosfery grozy, są jumpscare'y. Z tego, co pamiętam, w poprzedniczce było ich stosunkowo niewiele, tutaj jednak Finom puściły wszelkie hamulce, a ja już w pierwszej minucie przekonałem się, że granie po zmroku i w słuchawkach to bardzo zły pomysł... Zastosowano dość specyficzny i jednocześnie "tani" zabieg: nagrania twarzy pewnych postaci, które nagle wyskakują i zajmują cały ekran, oczywiście przy akompaniamencie głośnych dźwięków. Motyw ten, w mniejszym lub większym stopniu, przewija się przez całą grę. To całkiem dobrze uzasadnione w historii, ale jest kilka fragmentów, w których można się tym zwyczajnie zmęczyć. Da się to odczuć szczególnie podczas jednego z rozdziałów Sagi Anderson, w którym jesteśmy co chwilę bombardowani jumpscare'ami. Jest ich tak wiele, że po pewnym czasie przestają nas obchodzić. Przynajmniej do momentu uspokojenia i ponownego "ataku" już po tym, jak nasza czujność została uśpiona. Alan Wake 2 to cudowny popis twórców i możliwości współczesnego sprzętu, jeśli chodzi o warstwę technologiczną. Remedy Entertainment zawiesiło poprzeczkę niezwykle wysoko. Mam wrażenie, że upłynie wiele miesięcy, zanim komukolwiek uda się to przebić i dostarczyć na rynek piękniejszy tytuł. Finowie zacierają granicę między grafiką komputerową a scenami live-action. Robią to zresztą na dwa sposoby, w tym jeden całkiem dosłowny. Nie tylko przygotowali tytuł ocierający się miejscami o fotorealizm, ale też w kapitalny sposób przeplatają ze sobą świat wirtualny i ten rzeczywisty, reprezentowany przez sceny z udziałem aktorów. Przejścia pomiędzy są bardzo płynne, bez cięć, które wybijałyby z immersji. Cieszy również fakt, że obsada wypada bardzo wiarygodnie w swoich rolach – na szczególne pochwały zasługują Illkka Villi i Matthew Poretta, czyli odpowiednio twarz oraz głos tytułowego pisarza.To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
⇓
⇓
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj