Najnowsza recenzja redakcji
Z Resident Evil 4 mam pewien problem. Oryginalna wersja tej produkcji nie jest mi tak bliska, jak kultowe części 1-3, w które zagrywałem się jako nastolatek. Pamiętam, jak kuliłem się ze strachu! Bałem się tego, co może się czaić za rogiem. Czwarta część już mnie tak nie porwała, chociaż doceniłem to, co Capcom zrobił dla rozwoju gatunku. Dlatego też z rezerwą podchodziłem do Resident Evil 4 Remake, bo zdecydowanie bardziej wolałbym dostać pełnoprawny remake pierwszej odsłony. Trudno jednak winić Japończyków za to, że zdecydowali się odświeżyć to, co niegdyś zbierało najwyższe noty i cieszyło się wielką popularnością.
Nowe otwarcie dla starego kodu
Od 2019 roku Capcom podąża drogą odświeżania kultowych gier z serii. Sentymentalna podróż do Raccoon City była pokazem możliwości studia i nowym otwarciem dla gatunku survival horror. Z jednej strony otrzymaliśmy zupełnie nową produkcję, z drugiej bardzo wierną oryginałowi. Z miejsca pokochali ją nowi gracze, którzy byli zbyt młodzi, by pamiętać oryginalne Resident Evil 2. Przypadła do gustu (bardzo!) także tym, którzy doskonale bawili się w erze PSX. Uwspółcześnienie rozgrywki i zmiana przestarzałej oprawy graficznej – to właśnie główne zalety nowego otwarcia dla starego kodu. Z czwórką deweloperzy mieli nieco ułatwione zadanie, bo i pierwowzór bardzo wiele zmienił w gatunku. Zombie ustąpiło miejsca Los Ganados, kamera została odblokowana i zrezygnowano z tak zwanych "tank controls", czyli sterowania skupiającego się na uprzednim obracaniu postaci, a dopiero później wykonywaniu przez nią ruchów. Gameplay nie wymagał więc tak wielu uwspółcześnień, ale i tak zdecydowano się na ten remake i wykonano go na odpowiednio wysokim poziomie.
Żegnaj Ameryko, witaj Hiszpanio!
Raccoon City przestało istnieć, a więc w kolejnej części akcję trzeba było przenieść gdzieś indziej – wybrano Hiszpanię, a konkretnie górzysty region Valdelobos, gdzie według amerykańskiego wywiadu przetrzymywana jest córka prezydenta. Na tę misję wysłany zostaje sam Leon, który szybko wpada w tarapaty. Jego hiszpańscy kompani umierają w cierpieniach. Jeden ginie spalony na stosie, drugi znika w żołądku maszkary zamieszkującej pobliskie jezioro. W tym niesprzyjającym świecie znajduje się gdzieś Ashley Graham, którą na zlecenie Los Iluminados porwał Jack Krauser. Najemnik i Leon mają wspólną historię, którą poznajemy na przestrzeni pokonywania kolejnych etapów gry.
Główny bohater miał nadzieję, że odbicie Ashley będzie bułką z masłem, jednak już pierwsze starcie z miejscowymi daje mu się ostro w kość i jednocześnie rodzi pytanie: o co tutaj chodzi? Okazuje się bowiem, że miejscowy lud zarażony jest pasożytem o nazwie Las Plagas, który w odróżnieniu od T-Virus nie przemienia ludzi w bezmózgie zombie, ale pozwala im zachować pewną formę człowieczeństwa, dzięki czemu zachowują się oni bardziej ludzko. Oznacza to, że potrafią używać różnego rodzaju broni, co jeszcze bardziej komplikuje sytuację protagonisty. Sama opowieść nie należy do szczególnie górnolotnych. To sztampowa produkcja, w której ten dobry musi uratować białowłosą z rąk tych złych, a przy okazji odkryć mroczną naturę nowo poznanej lokacji.
Capcom oczywiście nie byłby sobą, gdyby nie pokusił się o pewne zmiany w prezentowanej historii. Przede wszystkim została ona nieco uwspółcześniona, ale – uspokajam! – w dużej mierze jest ona zgodna z oryginałem. Niektóre scenki przerywnikowe pamiętam nieco inaczej, zatem dla kogoś, kto od lat nie sięgał po klasyczną "czwórkę", mogą wydawać się czymś zupełnie nowym.
Dużo zmian na lepsze
Śmiało można powiedzieć, że gdyby oryginalne Resident Evil 4 powstało w 2023 roku, to wyglądałoby jak Remake, który otrzymaliśmy. Twórcy z powodzeniem wykorzystali możliwości współczesnych sprzętów. Szarobura kolorystyka z pierwowzoru ustąpiła miejsca ciekawemu, mrocznemu klimatowi i dbałości o najmniejsze detale. "Płaskie" lokacje doczekały się głębi, nowej aranżacji, a nawet przebudowy. I nie chodzi wyłącznie o zewnętrzne fasady budynków, ale również ich wnętrza. Domy tubylców wreszcie wyglądają tak, jakby ktoś faktycznie je zamieszkiwał. Fakt, nadal panują w nich iście spartańskie warunki, ale nie są to już niemal puste pomieszczenia. Znaleźć tam można szafki, szuflady i inne zakamarki, do których warto zaglądać w poszukiwaniu skarbów.
Lokacje w lesie przypominają sceny z najlepszych gier na tę generację konsol, na czele z hitami na wyłączność PS5. Trasy nie są już wyłącznie liniowe, ale wypełniono je zawijasami i alternatywnymi ścieżkami. I w te mniej oczywiste drogi zdecydowanie warto się wybierać, bo zwykle znajduje się tam więcej ciekawych przedmiotów, a niekoniecznie jest tam bardziej niebezpiecznie.
Doskonale sprawdza się udźwiękowienie. Mrożące krew w żyłach okrzyki Los Ganados i dźwięki piły mechanicznej nigdy nie brzmiały lepiej! Ogrywając grę, obojętnie na jakiej platformie, warto zaopatrzyć się w słuchawki z dźwiękiem 3D.
Gra oferuje również misje poboczne, choć takie określenie może być krzywdzące dla tych zadań, w których faktycznie trzeba coś zrobić. W RE4 Remake polegają one bowiem na prostych rzeczach, takich jak zestrzelenie kilku medalionów, wyczyszczenie lokacji ze szczurów czy pokonanie potężniejszego wroga. Krótko mówiąc: szału nie ma.
Zdecydowaną zaletą są jednak zmiany w rozgrywce: Leon nauczył się skradać, co jest bardzo przydatne. Wreszcie może jednocześnie biegać i celować! To – w połączeniu z możliwością zmiany broni "w locie" – sprawia, że walka jest zdecydowanie bardziej dynamiczna, a strzelanie przypomina system znany z poprzednich remake'ów. Przebudowano również ekwipunek. Znajdziemy w nim wydzieloną sekcję poświęconą wytwarzaniu przedmiotów. To właśnie tam, wykorzystując odpowiednie materiały, stworzymy mikstury lecznicze czy amunicję. Resident Evil 4 Remake oferuje graczom także kilka rodzajów walizek, które zapewniają pewne bonusy. Głównie związane są one z częstotliwością wypadania przedmiotów z pokonanych przeciwników. Oprócz tego znajdziemy też zawieszki, które możemy doczepić do walizki, by zmodyfikować rozgrywkę – na przykład zwiększyć przyrost poziomu leczenia po zastosowaniu uzdrawiających ziółek.
Solidny kawał gry – ale czy jest nam potrzebny?
Resident Evil 4 Remake to kawał solidnej gry na co najmniej kilkanaście godzin. Piętnaście rozdziałów prezentuje się bardzo różnorodnie. W pewnych lokacjach spędzicie ponad godzinę, ale są i takie, w których zabawa kończy się po kilkunastu minutach. Capcom bardzo dobrze wykonał swoją robotę: odświeżona wersja jest wierna oryginałowi, ale przy tym wpisuje się we współczesne standardy. Jest to produkcja zdecydowanie bardziej przystępna dla dzisiejszych graczy, którzy mogliby się odbić od pierwowzoru. Gracze, którzy nadal doskonale pamiętają klasyk z 2005 roku, mogą jednak zastanawiać się, czy remake ten rzeczywiście był potrzebny? Z tym pytaniem biję się do teraz – i to pomimo faktu, że bawiłem się z tą grą świetnie.
Plusy:
+ design lokacji;
+ oprawa audiowizualna;
+ uwspółcześniona rozgrywka;
+ nowe elementy w grze.
Minusy:
- fabuła;
- "zadania" poboczne;
- remake nie przekona nieprzekonanych.