Już na samym początku twórcy serwują nam bodaj najlepszą scenę odcinka. Jest nią oczywiście rozmowa Louisa z psychologiem przez telefon. To, że Litt stanowi najjaśniejszy punkt serialu, wiadomo nie od dziś. Teraz, gdy ma problemy sercowe po rozstaniu z Sheilą, po prostu błyszczy. Jego nic nierobienie odbija się na firmie, ale jednocześnie jest zagrane tak dobrze, że widz, nawet gdy mu współczuje, ma ochotę się śmiać. Gorzej jednak, że jest potrzebny w Pearson/Specter. Powraca Charles Van Dyke, były wspólnik i osoba odpowiedzialna za zatrudnienie Jessiki. Przyznam szczerze, że sprawdzałem, czy Van Dyke pojawił się wcześniej, i nie znalazłem takiej informacji; nie przypominam sobie również, by był wspominany. Tutaj mogę się mylić, ale jeśli istotnie wspominany nie był, to twórcy zaliczyli u mnie małego minusa. Wprowadzanie tak ważnej postaci na krótko przed finałem to średnio udany pomysł. Szkoda, że nie budowano napięcia dłużej, przynajmniej w rozmowach. W obecnej sytuacji widzimy pojawienie się Van Dyke'a, który pragnie zgarnąć więcej kasy dla siebie. Louis musi posprawdzać teraz wszystkie umowy - jak wiadomo, nie zrobi tego, bo nie wychodzi z łóżka. Sprawą zajmą się więc Rachel i Katrina. Połączenie sił dwóch asystentek to dobry pomysł i fajnie się ogląda ich interakcje, szczególnie ze sławetnym "Dziękuję, Louis", "Jesteśmy świetne, Louis".
Sprawa Charlesa wpływa też bezpośrednio na Jessicę, która niedawno stoczyła już jedną bitwę o kancelarię, a teraz czeka ją kolejna. I tutaj pojawiają się pewne zgrzyty. O ile Jessica zawsze wydawała się mądra, rozważna i choć bezwzględne, to jednak sprawiedliwa, tak tutaj zalicza wpadkę za wpadką. Rozmowa z byłym wspólnikiem bez przygotowania, nie mając wszystkich danych, i próba zastraszenia pasuje do Harveya, ale do niej nie bardzo. Widać to idealnie, co odbija się jej mocno czkawką. O mało nie "leci" przez to Katrina, która była po prostu lojalna.
Nie ma jednak tego złego, bo powrót Louisa na salę sądową to kolejny świetny moment serialu, a mina Van Dyke'a mówi wszystko.
[video-browser playlist="635397" suggest=""]
Dużo roboty mają również Mike i Harvey. I to nie tylko ze względu na sprawę, którą prowadzą (fantastyczna scena podczas gry w pokera, ale również biorąc pod uwagę sprawy osobiste). Mike stał się dla Spectera prawdziwym przyjacielem, choć nie chce się do tego przyznać. Informacja o możliwości opuszczenia firmy mocno wpływa na wspólnika tytularnego w kancelarii.
Bardzo ciekawa i intrygująca jest również rozmowa Donny z Harveyem. Sprawa rozchodzi się oczywiście o Scottie. Jak widać, asystentka Spectera jest mocno zazdrosna, ale to akurat żadna nowość. Najbardziej interesujące jest, iż w końcu się do tego przyznaje i mówi wprost, że Scottie to nie jest najlepszy wybór dla Harveya. Od dawna jestem fanem teorii, że Specter powinien być z Donną, dobrze by było zatem, gdyby twórcy nie bali się pociągnąć tego wątku.
Tytuł recenzji, "All in", w pełni oddaje to, co dzieje się na ekranie. Każdy z bohaterów kładzie na stół niemal wszystko, żeby tylko postawić na swoim. Sam Harvey wspomina: "Jestem hazardzistą". Charakterystyka ta pasuje jednak do wszystkich: Louisa, Jessiki, Charlesa, Rachel, Katriny, a przede wszystkim do Mike'a oraz samego Spectera. Ryzykują czasami wszystko: reputację, pieniądze, a jak pokazują działania Rossa - także wolność. Wyjaśnia się wreszcie wątek tego, co dalej z przyszłością protegowanego Harveya. Mike kazał wpisać siebie do palestry, przez co może być na świeczniku. Jak pokazuje zapowiedź kolejnego odcinka, sporo będzie się działo w tym temacie.
Piętnasty odcinek pozwala wrócić Suits na właściwe tory. Poziom wzrasta, na ekranie sporo się dzieje, a historia jest ciekawsza. Twórcy ostrożnie dawkują emocje, zostawiając najlepsze na sam koniec. Dobrze widzieć serial w tak znakomitej formie. Duet Harvey-Mike jest jak zwykle świetny.