Altered Carbon to najdroższa produkcja gatunkowa platformy Netflix. Jak wypada ekranizacja powieści science fiction? Oceniam przedpremierowo.
Powieść
Altered Carbon autorstwa Richarda Morgana wydana została przed kilkunasty laty. Zyskała dużą popularność, także w Polsce, oraz doczekała się dwóch sequeli opowiadających o losach głównego bohatera, Takeshiego Kovacsa. Teraz platforma Netflix zdecydowała się na nakręcenie serialu na podstawie prozy brytyjskiego pisarza.
Produkcja
Altered Carbon to serial stanowiący mieszankę gatunków. Akcja dzieje się w przyszłości, w nieco cyberpunkowych realiach, w których ludzkość pokonała śmierć… a przynajmniej do momentu, gdy ktoś nie zniszczy implantu – stosu korowego. Samo ciało podlega wymianie, a prawdziwą śmierć przynosi tylko zniszczenie implantu. Są grupy, które się temu sprzeciwiają, zwykli ludzie muszą długo oszczędzać, aż będzie stać ich na nową powłokę i tylko najbogatsi mogą spełniać wszystkie swoje zachcianki, zmieniając ciała jak rękawiczki.
Głównym bohaterem jest Takeshi Kovacs, dawny członek specjalnie wytrenowanych Emisariuszy, który zostaje ożywiony na Ziemi w jednym celu: ma udowodnić, że pewna bardzo bogata i wpływowa osoba nie popełniła samobójstwa, a ktoś ją zabił. Oczywiście pracodawcą jest sama ofiara, śledztwo prowadzi Takeshiego przez ziemski półświatek, domy rozrywki, areny mniej lub bardziej legalnych walk czy cyfrowe konstrukty, w których można przeżywać raz po raz najstraszliwsze tortury.
Z jednej strony mamy niezłe science fiction nieco w Gibsonowskim stylu, z drugiej połączenie thrillera i kryminału, z wyraźną nutką noir. Te stylistyki zaskakująco nieźle do siebie pasują, tworząc klimatyczną wizję świata przyszłości, społeczeństwa dalekiego od ideału i fabuły z dużą porcją akcji. Przy czym nie obyło się bez potknięć, po części związanych zapewne z chęcią możliwie wiernego trzymania się książkowego pierwowzoru. Efektem jest dość leniwe tempo pierwszych epizodów, a to za sprawą konieczności wprowadzenia wszystkich postaci i wątków. Z czasem jednak wydarzenia nabierają tempa, nie brakuje scen walki i zwrotów akcji.
Na pochwałę zasługuje warstwa wizualna. Z jednej strony mamy klimatyczne, mieniące się neonami ulice na powierzchni Ziemi, z drugiej sterylne, futurystyczne posiadłości społecznych elit. Widać także sporą dbałość o szczegóły; detale budujące klimat i urozmaicające świat przyszłości. Zestawienie tych dwóch różnych, ale jednak koegzystujących światów, działa naprawdę nieźle.
Jako czytelnika interesowało mnie, jak scenarzystom udało się zaadaptować powieść Morgana na potrzeby serialowe, co mogło sprawić nieco problemów, zarówno ze względu na komplikację fabuły, jak i sam świat przedstawiony. Obawy w zasadzie okazały się płonne, bo przez większość z dziesięciu odcinków mamy do czynienia z bardzo wierną (szczególnie w pierwszych odcinkach), nawet na poziomie scen i dialogów, ekranizacją. Główny wątek śledztwa tylko nieznacznie został zmieniony, czasem zrezygnowano z którejś z postaci, a także zmieniono lub wyolbrzymiono rolę innej. Wszystko to jednak w ramach znanej z książki fabuły, podkręconej nieco na poziomie tempa akcji i widowiskowości.
Nie oznacza to jednak, że nie doszło do poważnych modyfikacji. Dotyczą one przede wszystkim przeszłości Takeshiego, której poświęcono wiele miejsca, a w pewnym momencie wręcz cały odcinek. Zmieniono tym samym wydźwięk samej postaci, jak i osoby głównego antagonisty. Twórcy zdecydowanie chcieli uczynić bohatera bardziej ludzkim i emocjonalnym, a główną oś fabularną jeszcze bardziej osobistą. Czy to zmiana na lepsze? Jest to kwestia dyskusyjna – nie wszystko odpowiednio dobrze zagrało, także poprzez zastosowanie pewnych klisz fabularnych. Twórcy chcieli bardziej zaangażować widza w losy Takeshiego i uwypuklić trudność sytuacji, w jakiej się znalazł, ale nie wszystko zagrało. Finał w efekcie wydaje się zbytnio rozciągnięty.
Altered Carbon jest udaną produkcją, choć nie wgniata widza w fotel. Na plus na pewno należy zaliczyć warstwę wizualną. Również fabuła jest niczego sobie, choć z pewnymi potknięciami. Szkoda tylko, że nikt z obsady (może poza
Chris Conner wcielającym się w awatara sztucznej inteligencji) nie wspiął się powyżej przyzwoitego poziomu i nie potrafił skraść widzowi serca, a bez tego trudno o wzbudzenie dodatkowych emocji.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
⇓
⇓
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h