W końcu nadeszła szósta odsłona serialowego dreszczowca, który co sezon serwuje nam nowy temat przewodni związany z klasycznymi monstrami, jednocześnie prezentując świeże spojrzenie na utarte schematy. W przeszłości widzieliśmy już duchy z nawiedzonego domu, podstępne czarownice czy krwawe wampiry, a co nowego może zaoferować nam początek kolejnego sezonu? No właśnie nie za wiele.
W pierwszym odcinku poznajemy młoda parę, Matta i Shelly, którzy na wzór dokumentalnego reportażu opowiadają wprost do kamery o swoich przeżyciach związanych z dziwnymi wydarzeniami paranormalnymi z ich nowego domu. W tym samym czasie ich narracja przeplata się z fabularnym zapisem tych zdarzeń, jednak w głównych rolach występują już inni aktorzy. Niełatwo jest również domyślić się głównego motywu tego sezonu, co wcześniej nie sprawiało większego problemu. Pojawiają się elementy obecne w poprzednich seriach, ale razem nie tworzą zbyt spójnego obrazu. Jest stary, opuszczony dom na sprzedaż, duchy czy miejscowi z pochodniami przypominający sabat czarownic. Z kolei tajemnicze figurki z patyków i słomy kojarzą się głównie z filmem The Blair Witch Project (lub jego sequelem, który już niedługo zawita w kinach, czyli Blair Witch).
Już kampania reklamowa tego sezonu zasiała mnóstwo sprzecznych poszlak i wątpliwości wobec tego, co będziemy mogli zobaczyć na ekranie. Krótkie – ale nadal klimatyczne – spoty telewizyjne w kilkunastu różnych odsłonach nie zdradzały zbyt wiele, a raczej sugerowały, że tym razem fabuła sezonu ma być dla widzów zagadką. Również brak podtytułu, który zawsze pojawiał się w przeszłości (jak Asylum czy Coven), pogłębiał nasz stan niewiedzy.
No url
Takie zagranie można zapewne uznać za intrygujące i nakłaniające do rozwikłania tajemnicy, jednak pierwszy odcinek wydaje się bardziej nudny niż zajmujący, a żaden element nie przykuwa uwagi na dłużej. Widzimy stare zagrywki rodem z pierwszego sezonu (Murder House), a kilka przeciętnych jumpscare’ów nie skutkuje podniesionym ciśnieniem. Fakt, że estetyka reportażu to coś nowego w American Horror Story, ale na razie nie wnosi ona tak potrzebnego napięcia czy nieprzewidywalności – wszak wiemy, że bohaterowie przeżyją, aby opowiedzieć o swoich przygodach. Taka forma historii może również być wskazówką co do formuły całego sezonu. Zgodnie z tą myślą (oraz faktem, że spoty reklamowe ukazywały bardzo zróżnicowane scenariusze) cały sezon może być podzielony na mniejsze opowieści, naśladujące kolejne reportaże programu zajmującego się zjawiskami paranormalnymi. W końcu w toku odcinka przewijała się plansza z logiem wysokiego drzewa oraz podpisem My Roanoke Nightmare, co może być tytułem programu, a każdą kolejną historię łączyłaby jedynie lokacja. Jest to oczywiście tylko przypuszczenie, ale tłumaczyłoby formę odcinka oraz małą liczbę przedstawionych postaci. Kolejne po prostu pojawiałyby się w kolejnych częściach reportażu.
Bez względu jednak na kulejącą (na razie) fabułę mocną stroną serialu pozostają powracający aktorzy, którzy zachwycali w poprzednich sezonach, jak Sarah Paulson czy Angela Basset. Nadal trudno pogodzić się z odejściem wspaniałej Jessiki Lange, której nie była w stanie przyćmić nawet Lady Gaga, będąca od zeszłego sezonu nowym członkiem stałej obsady. Jaką rolę odegra tym razem, dowiemy się dopiero w kolejnych odcinkach, co również tyczy się innego mocnego atutu serialu - Evana Petersa.
Na razie jeszcze za wcześnie, aby przekreślić cały sezon i okrzyknąć najnudniejszym, więc wciąż liczę na poprawę tempa i jakości. Pierwszą tegoroczną ocenę American Horror Story zawyżam chyba tylko ze względu na ogromny sentyment.