Amerykańska fikcja to jeden z kandydatów do tegorocznej statuetki Oscara – zarówno w głównej kategorii na Najlepszy film pełnometrażowy, jak w i kilku pobocznych. Fabuła skupia się na Theloniousie „Monku” Ellisonie (Jeffrey Wright), pisarzu, który jest już zmęczony poprawnością polityczną na rynku wydawniczym. Trudno pogodzić mu się z tym, że jakość literatury przestaje się już liczyć, a na największe sukcesy mogą liczyć książki naszpikowane stereotypami o czarnoskórej społeczności – nieważne, jak słabe by były. Monk ma serdecznie dosyć tego trendu i postanawia urządzić prowokację – pod pseudonimem tworzy nową, celowo byle jaką powieść, czyniąc jej fabułę tak „czarną”, jak to tylko możliwe. Ku swojemu zaskoczeniu, jego nowe dzieło staje się fenomenem, a uwaga mediów jest w pełni skupiona na tajemniczym autorze. Gdy sprawy zachodzą za daleko, mężczyzna będzie musiał stanąć w prawdzie i spróbować to wszystko odkręcić. Debiutującym reżyserem i jednocześnie scenarzystą produkcji jest Cord Jefferson, który w dorobku ma między innymi scenariusze do odcinków Watchmen, Dobre miejsce czy Specjalista od Niczego. Od kilku dni film można już oglądać na Prime Video. Nowa produkcja opisywana jest jako komediodramat i faktycznie ściśle trzyma się swojego gatunku – poza typowo komediowymi momentami okołowydawniczymi, mamy tu też równolegle prowadzony wątek prywatny. O ile ta pierwsza warstwa jest naprawdę soczysta, a wręcz momentami staje się celną satyrą na temat społeczeństwa, o tyle wątki dramatyczne jakoś przy niej bledną i przestają pasować do całości. Gdy Monk poświęca się procesowi twórczemu, na ekranie obserwujemy fajne zabiegi montażowe – postacie z jego książki zostają ożywione, przez co jako widzowie możemy doświadczać tej fabuły razem z jej autorem. W takich momentach film błyszczy i pozytywnie się wyróżnia, patrzy się na to dobrze, z zaciekawieniem i z uśmiechem pod nosem – widać, że twórcy mieli naprawdę fajny pomysł, pokazując nam niejako całą tę opowieść od podszewki. Dodatkowy plus za umiejętne unikanie bufonady – choć główny bohater jest profesorem literatury, jego podejście do coraz niższej jakości fabuł jest zwyczajnie ludzkie, pełne naturalnych emocji, czytelne dla przeciętnego odbiorcy. Dzięki temu film ogląda się po prostu przyjemnie, czerpiąc frajdę z kolejnych akcji i poczynań głównego bohatera. Abstrahując jednak od warstwy komediowej, mamy tu też wspomniany drugi biegun, a na nim tematy takie jak konflikt rodzinny, konflikt partnerski w związku, śmierć bliskich, chorobę matki, a nawet wykluczenie homoseksualnego krewnego. Jest tu dosłownie wszystko, na co można wpaść przy projektowaniu dramatu. Moim zdaniem nie do końca pasuje to do wydźwięku tego filmu i niepotrzebnie rozcieńcza to komediową satyrę – nie jestem pewna po co w ogóle twórcy postawili na te cięższe wątki, zamiast po prostu skupić się na lżejszym, przystępniejszym punktowaniu rzeczywistości przez głównego bohatera. Monk zestawiony z problemami rodzinnymi nie jest już tak błyskotliwy, nie bierze ich na warsztat tak, jak ma to miejsce w jego świecie zawodowym – pokazuje nam się za to od trochę innej strony, stając się kłótliwym czy momentami szorstkim. Jeżeli te motywy dramatyczne wprowadzono tu tylko po to, by pokazać widzom drugą twarz Monka, to pewnie się to udało – w dalszym ciągu jednak nie ma to większego znaczenia dla głównego celu tej produkcji, jakim jest dyskusja z poprawnością polityczną. Wcielający się w głównego bohatera Jeffrey Wright (swoją drogą – również wyróżniony nominacją do Oscara za tę kreację) bardzo pasuje do swojej roli – potrafi pokazać rozmaite emocje dosłownie nie poruszając twarzą. Jego Monk jest maksymalnie zmęczony i zrezygnowany zarówno blichtrem, jak i coraz powszechniejszą bylejakością w branży – aktor znakomicie oddaje to samym spojrzeniem, dłuższą chwilą milczenia czy westchnieniami. Jako postać ma pewnego rodzaju autorytet, należący mu się choćby z tytułu wykształcenia i profesury – tym zabawniej więc oglądać go w twórczym szale, w którym powołuje do istnienia totalnie prymitywnych bohaterów książkowych, wkładając w ich usta mięsne przekleństwa czy slang. Wright tak naprawdę skupia na sobie całą uwagę – zarówno widza, jak i samej kamery. Choć przez ekran przewija się wielu aktorów, tak naprawdę żadna inna kreacja nie zapada tak mocno w pamięć. A to prawdopodobnie dlatego, że wszyscy pozostali bohaterowie zostali wykorzystani do opowiadania o prywatnych dramatach głównego bohatera, które w tej fabule po prostu niczym się nie wyróżniają. Amerykańska fikcja to błyskotliwa, a jednocześnie bardzo przystępna komedia, którą niepotrzebnie ubarwiono melodramatem. Film zapisuje się w pamięci już za sprawą podejścia do tematu – dyskutowanie z obecną poprawnością polityczną nie dość, że jest rzadkie, to jeszcze nie jest łatwe, zaś tutaj udaje się to naprawdę ciekawie, z humorem, dystansem i dawką zdrowego rozsądku. Czy jednak mamy tu do czynienia z tytułem, który może zrewolucjonizować branżę? Raczej nie sądzę – to po prostu fajna, miejscami dość oryginalna propozycja na inteligentny seans w wolny wieczór. Dodatkowy plus za przyjemną ścieżkę dźwiękową i samo zakończenie, które pozostawia pole do interpretacji własnej. Ode mnie 7/10.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj