Jeśli ktokolwiek chciałby opisać ten dokument jednym słowem, wystarczyłoby spojrzeć na jego tytuł. Wydawać by się mogło, że twórcy poszli na łatwiznę, wykorzystując jedynie imię gwiazdy. Jednak po zobaczeniu tego filmu chyba nikt nie znajdzie bardziej adekwatnego tytułu, ponieważ przez 2 godziny widzowie będą mieć przyjemność poznać zwykłą, a jednak niesamowitą dziewczynę. Dziewczynę zagubioną, zakochaną, z zaletami i wadami. Dziewczynę, która czasem będzie ich irytować, a z którą czasem będą mogli się utożsamiać. Dziewczynę, która miała pecha, jeśli chodzi o mężczyzn, i której talent błyszczał, choć ona go chyba nie doceniała. Stworzenie dokumentu to bardzo delikatna rzecz. Trudno jest pokazać człowieka bez przesadnej gloryfikacji, bez podziału na dobrych i złych, bez wskazywania, co lub kto było winne jego albo jej śmierci (jak to było z dokumentem „Kurt&Courtney” z 1998 roku). Asif Kapadia, reżyser „Amy”, bardzo dobrze potrafił połączyć wszystkie najważniejsze składniki, by stworzyć obraz piosenkarki. Przedstawiając jej prywatne zdjęcia i nagrania, łącząc je z opowieściami znajomych i (co najważniejsze) tekstami jej piosenek, dał możliwość wypowiedzi samej gwieździe, która już nie może się obronić. [video-browser playlist="725556" suggest=""] W dokumencie wypowiadają się najważniejsze osoby w jej życiu: przyjaciółki, rodzice, znajomi z branży, pierwszy menedżer (który jest też pomysłodawcą projektu), jej były mąż. Nikt z nich nie przedstawia opinii o sobie nawzajem, a reżyser z wywiadów z nimi stara się wyciągnąć jedynie fakty. Zresztą, wielką zaletą tego dokumentu (która może być dla wielu, niestety, również wadą) jest to, że rozmówcy są rzadko pokazani, a zamiast ich twarzy możemy zobaczyć różne zdjęcia piosenkarki, które robią się coraz większe na ekranie, przez co reżyser wydaje się odzierać nas z intymności lub przybliżyć, aż do irytacji, postać Amy Winehouse. I co tu kryć, udaje mu się to – gdy pokazuje jej ostatnie lata życia, kiedy to gazety i portale plotkarskie nie dawały jej spokoju, widz czuje się zraniony negatywnymi nagłówkami, tak jakby chodziło o kogoś bliskiego. I w pewnym sensie chodzi, ponieważ każdy z widzów może odkryć coś wspólnego z tą „ćpunką o końskiej twarzy”. Widzimy jej radość, gdy spotyka się ze swoim idolem, a również to, jak bardzo to przeżywa; możemy obserwować jej relacje z ojcem, a także jej pracowitość, gdy chodziło o muzykę. Genialnym pomysłem twórców było połączenie jej piosenek z różnymi etapami jej życia. To nie tylko pokazuje całą kwintesencję jej osoby, ale także ukazuje nam prawdziwą artystkę, a nie produkt stworzony dla mas, co niestety zdarza się coraz częściej. To, ile tekstów jej piosenek jest inspiracją z jej pogmatwanego życia, aż przeraża i zarazem fascynuje. Po tym dokumencie nawet jej najbardziej znane piosenki, jak „Rehab” czy „Back to Black”, nigdy nie będą takie same. Jednak nie można polecić tego dokumentu jedynie fanom piosenkarki. Jest to dokument dla wszystkich, typowych „hejterów”, ludzi neutralnych czy zaciekawionych. Nieważne, czy kojarzysz Amy Winehouse z nagłówków z gazet, z jednej piosenki z radia czy znasz jej każdy kawałek - jeśli masz czas i ochotę, zobacz ten dokument, bo naprawdę warto. „Amy” jest dobrze zrobionym filmem dokumentalnym. Widać, że reżyser zna się na swojej robocie i potrafił dopiąć wszystko na ostatni guzik. Nie ma tu ani jednej rzeczy, która by nie pasowała. Jedyne, co może drażnić widza, to aż przesadne eksplorowanie Winehouse na ekranie. O ile zmysł artystyczny jest fantastyczny, to w kinie, na wielkim ekranie, widz może poczuć się niekomfortowo. Jednak to nie zmienia faktu, że „Amy” warto poznać.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj