Justine Triet znana była dotychczas polskim widzom z kiepskich, często kupowanych za śmieszne pieniądze komedyjek, które nagminnie trafiają do kin jako reprezentacja francuskiej kinematografii. Warto dla odmiany sięgnąć po jej najnowsze dzieło.
Film opowiada historię, którą widzieliśmy w kinie milion razy – małżeństwo intelektualistów mieszka w domku pod Grenoble. Ich związek przeżywa poważny kryzys po wypadku, któremu uległ ich jedyny syn. W jego wyniku chłopak ma bardzo poważne problemy z widzeniem. Pewnego dnia Samuel, mąż Sandry, zostaje znaleziony martwy w okolicach domu – wygląda to na wypadek. Jednak Sandra (gra ją znana z
Toniego Erdmanna Sandra Hüller) zostaje oskarżona o spowodowanie jego śmierci.
Zacznijmy od najważniejszego elementu
Anatomy of a Fall. Jest nim Sandra Huller. O jej roli (nieco większej niż ta w
Strefie interesów) można pisać długo i dużo. I tylko dobrze – rzadko się zdarza taka kreacja, która jest w stanie tak zdominować rozmowę o filmie i która ma decydujący wpływ na jego sukces lub jego brak. Huller gra bardzo uznaną, poczytną pisarkę. Jest kobietą sukcesu, której życie rozpada się najpierw przez wypadek syna, a teraz przez śmierć męża. Jednak Sandra pozostaje silną, wręcz momentami buńczuczną osobą, która wie, że chwila słabości mogłaby oznaczać przyznanie się do winy. A ona do czynu konsekwentnie się nie przyznaje, mimo że zaczynają wychodzić na jaw okoliczności coraz mocniej ją obciążające. To, w jak lekki, zaskakująco prosty sposób Huller buduje obraz swojej fascynującej, złożonej bohaterki, jest absolutnie unikalne. Nie ma w tej kreacji ani jednego momentu niepotrzebnego spojrzenia, nie ma ani chwili zbędnej szarży czy wybuchu emocji. Jest pełna kontrola nad swoim kunsztem, który najlepiej widać w jednej z najbardziej dewastujących scen nie tylko filmu, ale ostatnich lat w europejskim kinie.
Sekwencja kłótni, którą można porównać do podobnej sceny w
Historii małżeńskiej Noaha Baumbacha, to absolutne mistrzostwo świata. Ta kilkuminutowa wymiana zdań pokazuje całą prawdę o tej parze bohaterów, ujawniając mistrzostwo Justine Triet pod względem inscenizacyjnym i jej niemożliwe ucho do dialogów. Nie jest to bowiem rozmowa zwykłych ludzi, która mogłaby zakończyć się po trzech przekleństwach rzuconych z obydwu stron – tutaj mamy do czynienia z parą szalenie inteligentnych osób, z których jednak tylko jedna (Sandra) wie, jak boleśnie wbijać szpile i pokazać swoją przewagę. Tym też różni się pomysł Triet od koncepcji Baumbacha, w której bohaterowie byli sobie równi i potrafili skutecznie punktować swoje słabości. W
Anatomy of a Fall jest ewidentny zwycięzca – Sandra, która bezwzględnie pokazuje swojemu mężowi, jak wielkim nieudacznikiem jest i jak nieudolnie szuka osoby, na którą dałoby się zrzucić odpowiedzialność za niepowodzenia. Sandra nie chce i nie może sobie na to pozwolić.
W tej jednej scenie, ale też w całej serii sekwencji sądowych, Huller buduje kolejne warstwy swojej bohaterki, tworząc postać, z którą paradoksalnie trudno się utożsamiać, ale nie sposób jej nie współczuć – jak to możliwe? Nie wiem, ale Huller to zrobiła i zdziwiłbym się, gdyby nie dostała za tę rolę nagrody aktorskiej. Może przy odpowiedniej dystrybucji filmu powalczy także o Oscara, bo rola jest tak wielka. Jedna z tych kreacji, o których chyba nigdy nie zapomnę!
Justine Triet buduje całkowicie wiarygodny, sprawny dramat sądowy, z zarówno humorystycznymi, jak i bardzo dramatycznymi sekwencjami, które tylko windują ten świetny film na wyższy poziom. Nie zapomina też o kwestii relacji rodzinnych. Zostały one oparte w dużej mierze na kapitalnie poprowadzonym Milo Machado-Granerze, który gra młodego Daniela – wielkie odkrycie!
Anatomy of a Fall to zaskakująco dobre kino gatunkowe, które dzięki jednej roli staje się gęste do granic arcydzieła. Mam wrażenie, że z powodu lekko przydługich ostatnich 20 minut, ta granica nie została przekroczona. Zupełnie nie obraziłbym się na Złotą Palmę dla Justine Triet, która obok
Regentka wyskoczyła w tegorocznym konkursie jak filip z konopi, dostarczając emocji, jakich nie dali mistrzowie – np. Ceylan, którego film jest przecież o godzinę dłuższy, ale też o jakieś trzy klasy gorszy.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
⇓
⇓
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h