Anatomy of a Fall – recenzja filmu [Cannes 2023]
Data premiery w Polsce: 23 lutego 2024Justine Triet znana była dotychczas polskim widzom z kiepskich, często kupowanych za śmieszne pieniądze komedyjek, które nagminnie trafiają do kin jako reprezentacja francuskiej kinematografii. Warto dla odmiany sięgnąć po jej najnowsze dzieło.
Justine Triet znana była dotychczas polskim widzom z kiepskich, często kupowanych za śmieszne pieniądze komedyjek, które nagminnie trafiają do kin jako reprezentacja francuskiej kinematografii. Warto dla odmiany sięgnąć po jej najnowsze dzieło.
Film opowiada historię, którą widzieliśmy w kinie milion razy – małżeństwo intelektualistów mieszka w domku pod Grenoble. Ich związek przeżywa poważny kryzys po wypadku, któremu uległ ich jedyny syn. W jego wyniku chłopak ma bardzo poważne problemy z widzeniem. Pewnego dnia Samuel, mąż Sandry, zostaje znaleziony martwy w okolicach domu – wygląda to na wypadek. Jednak Sandra (gra ją znana z Toniego Erdmanna Sandra Hüller) zostaje oskarżona o spowodowanie jego śmierci.
Zacznijmy od najważniejszego elementu Anatomy of a Fall. Jest nim Sandra Huller. O jej roli (nieco większej niż ta w Strefie interesów) można pisać długo i dużo. I tylko dobrze – rzadko się zdarza taka kreacja, która jest w stanie tak zdominować rozmowę o filmie i która ma decydujący wpływ na jego sukces lub jego brak. Huller gra bardzo uznaną, poczytną pisarkę. Jest kobietą sukcesu, której życie rozpada się najpierw przez wypadek syna, a teraz przez śmierć męża. Jednak Sandra pozostaje silną, wręcz momentami buńczuczną osobą, która wie, że chwila słabości mogłaby oznaczać przyznanie się do winy. A ona do czynu konsekwentnie się nie przyznaje, mimo że zaczynają wychodzić na jaw okoliczności coraz mocniej ją obciążające. To, w jak lekki, zaskakująco prosty sposób Huller buduje obraz swojej fascynującej, złożonej bohaterki, jest absolutnie unikalne. Nie ma w tej kreacji ani jednego momentu niepotrzebnego spojrzenia, nie ma ani chwili zbędnej szarży czy wybuchu emocji. Jest pełna kontrola nad swoim kunsztem, który najlepiej widać w jednej z najbardziej dewastujących scen nie tylko filmu, ale ostatnich lat w europejskim kinie.
Sekwencja kłótni, którą można porównać do podobnej sceny w Historii małżeńskiej Noaha Baumbacha, to absolutne mistrzostwo świata. Ta kilkuminutowa wymiana zdań pokazuje całą prawdę o tej parze bohaterów, ujawniając mistrzostwo Justine Triet pod względem inscenizacyjnym i jej niemożliwe ucho do dialogów. Nie jest to bowiem rozmowa zwykłych ludzi, która mogłaby zakończyć się po trzech przekleństwach rzuconych z obydwu stron – tutaj mamy do czynienia z parą szalenie inteligentnych osób, z których jednak tylko jedna (Sandra) wie, jak boleśnie wbijać szpile i pokazać swoją przewagę. Tym też różni się pomysł Triet od koncepcji Baumbacha, w której bohaterowie byli sobie równi i potrafili skutecznie punktować swoje słabości. W Anatomy of a Fall jest ewidentny zwycięzca – Sandra, która bezwzględnie pokazuje swojemu mężowi, jak wielkim nieudacznikiem jest i jak nieudolnie szuka osoby, na którą dałoby się zrzucić odpowiedzialność za niepowodzenia. Sandra nie chce i nie może sobie na to pozwolić.
W tej jednej scenie, ale też w całej serii sekwencji sądowych, Huller buduje kolejne warstwy swojej bohaterki, tworząc postać, z którą paradoksalnie trudno się utożsamiać, ale nie sposób jej nie współczuć – jak to możliwe? Nie wiem, ale Huller to zrobiła i zdziwiłbym się, gdyby nie dostała za tę rolę nagrody aktorskiej. Może przy odpowiedniej dystrybucji filmu powalczy także o Oscara, bo rola jest tak wielka. Jedna z tych kreacji, o których chyba nigdy nie zapomnę!
Justine Triet buduje całkowicie wiarygodny, sprawny dramat sądowy, z zarówno humorystycznymi, jak i bardzo dramatycznymi sekwencjami, które tylko windują ten świetny film na wyższy poziom. Nie zapomina też o kwestii relacji rodzinnych. Zostały one oparte w dużej mierze na kapitalnie poprowadzonym Milo Machado-Granerze, który gra młodego Daniela – wielkie odkrycie!
Anatomy of a Fall to zaskakująco dobre kino gatunkowe, które dzięki jednej roli staje się gęste do granic arcydzieła. Mam wrażenie, że z powodu lekko przydługich ostatnich 20 minut, ta granica nie została przekroczona. Zupełnie nie obraziłbym się na Złotą Palmę dla Justine Triet, która obok Regentka wyskoczyła w tegorocznym konkursie jak filip z konopi, dostarczając emocji, jakich nie dali mistrzowie – np. Ceylan, którego film jest przecież o godzinę dłuższy, ale też o jakieś trzy klasy gorszy.
Poznaj recenzenta
Maciej StasierskiDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1962, kończy 62 lat
ur. 1968, kończy 56 lat
ur. 1988, kończy 36 lat
ur. 1980, kończy 44 lat
ur. 1965, kończy 59 lat