W tym komiksie pomysłu starczyło tylko na ogólne założenia, które faktycznie są intrygujące: wychodzimy od Draxa, który po odrodzeniu nie jest już Niszczycielem, następnie poznajemy członków Korpusu Nova, aż w końcu stawiamy ich naprzeciw fali anihilacji, czyli bezwzględnej sile, kierowanej przez Annihilusa, pożerającej kolejne planety i stacje. Dzieje się więc wiele, poczynając choćby od rozbicia się na Ziemi statku, którym leciał Drax, by dalej pokazać na przykład całkowitą zagładę jednej z marvelowskich cywilizacji. Trup ścieli się gęsto, obserwujemy kameralne mordobicia i rozbuchane starcia flot statków kosmicznych, przy okazji zaś wtrącane co jakiś czas dokumenty z archiwum Korpusu Nova przybliżają nam najważniejsze postacie i miejsca we wszechświecie. Na nic to się wszystko jednak nie zdaje, bo kuriozalne decyzje scenarzystów niweczą wszelkie zalążki ciekawej opowieści. Weźmy Draxa – trafia na Ziemię, wraz z kilkoma innymi kosmicznymi więźniami, by potem generalnie prać się z dwoma z nich, podczas gdy inny terroryzuje mieszkańców małej mieściny, a większą część opowieści podaje nam się z perspektywy wyszczekanej, irytującej dziewczynki, która z niewiadomych przyczyn przyczepia się do Draxa i zostaje z nami na dłużej. Ani w tym tempa, ani niczego, poza irytującymi tekstami małolaty i niespecjalnie ciekawymi walkami Draxa z Braćmi Krwi.
Źródło: Egmont
W kolejnej części (w sumie na Annihilation vol. 1 składają się trzy historie) przeskakujemy na Xandar, gdzie poznajemy członków Korpusu Nova, z naciskiem na pochodzącego z Ziemi Richarda Ridera. Przy czym „poznajemy” jest nieco nad wyrost, bo bohaterowie zdążą ledwie wymienić kilka zdań, po czym zaczyna się wielka bitwa. Ostatecznie dochodzimy do narodzin – nomen omen – nowego Novy, z większą mocą, co staje się dla tej postaci okazją do biadolenia o tym, jak mu z tą mocą źle, bo może się w niej zagubić… Nieco ciekawiej jest w historii trzeciej, gdzie Drax (i jego mała koleżanka) w końcu biorą się z Novą do roboty, wraz z Pulsarem ścierając się z falą anihilacji. Tu w zasadzie również scenarzyści nie mieli do opowiedzenia żadnej interesującej historii, ale przynajmniej ta część komiksu wizualnie prezentuje się całkiem przyzwoicie.
Źródło: Egmont
Bo, przy wszystkich wadach scenariusza, najgorzej wypadają w Anihilacji rysunki. W najlepszym wypadku są znośne, jak te Keva Walkera, który ciekawie nawiązywał do stylu Marvela sprzed lat. W nieco gorszym wariancie są nijakie i trochę zbyt kreskówkowate (niczym kadry z marvelowskich seriali na DisneyXD), co doskwiera rysowanej przez Mitcha Breitweisera historii o Draxie. Fatalnie natomiast prezentuje się środkowa opowieść, ta o Korpusie Nova, z wielkimi bitwami kosmicznymi – specyficzny, bardzo staroświecki styl Scotta Collinsa momentami wręcz irytował, zwłaszcza przy zbliżeniach na postacie, gdzie artysta wcale nie radził sobie z rysowaniem twarzy targanych emocjami. A ponieważ działo się na tym polu wiele, komiks tracił, bo mocne sceny pogrążały irytująco-śmieszne rysunki. Anihilacja co prawda ukazała się oryginalnie dekadę temu, momentami czuje się jednak, jakby trzymało się w rękach komiks z lat 70. Oczywiście, jak mało co ocena warstwy wizualnej to rzecz wyjątkowo subiektywna, dlatego może i prace Collinsa mogą się komuś podobać, niemniej jeżeli nawet przymkniemy na to oko, pozostaje nam komiks bez historii, nijaki i niegodny zapamiętania.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj