Anihilacja #01: Ani ciekawe, ani ładne – recenzja
Data premiery w Polsce: 25 stycznia 2017Fakt, że w Anihilacji skupiono się na mniej popularnych, ale ciekawych bohaterach, jak Drax czy Nova, nie wynagradza nam fatalnego scenariusza i wyjątkowo słabej warstwy wizualnej.
Fakt, że w Anihilacji skupiono się na mniej popularnych, ale ciekawych bohaterach, jak Drax czy Nova, nie wynagradza nam fatalnego scenariusza i wyjątkowo słabej warstwy wizualnej.
W tym komiksie pomysłu starczyło tylko na ogólne założenia, które faktycznie są intrygujące: wychodzimy od Draxa, który po odrodzeniu nie jest już Niszczycielem, następnie poznajemy członków Korpusu Nova, aż w końcu stawiamy ich naprzeciw fali anihilacji, czyli bezwzględnej sile, kierowanej przez Annihilusa, pożerającej kolejne planety i stacje. Dzieje się więc wiele, poczynając choćby od rozbicia się na Ziemi statku, którym leciał Drax, by dalej pokazać na przykład całkowitą zagładę jednej z marvelowskich cywilizacji. Trup ścieli się gęsto, obserwujemy kameralne mordobicia i rozbuchane starcia flot statków kosmicznych, przy okazji zaś wtrącane co jakiś czas dokumenty z archiwum Korpusu Nova przybliżają nam najważniejsze postacie i miejsca we wszechświecie.
Na nic to się wszystko jednak nie zdaje, bo kuriozalne decyzje scenarzystów niweczą wszelkie zalążki ciekawej opowieści. Weźmy Draxa – trafia na Ziemię, wraz z kilkoma innymi kosmicznymi więźniami, by potem generalnie prać się z dwoma z nich, podczas gdy inny terroryzuje mieszkańców małej mieściny, a większą część opowieści podaje nam się z perspektywy wyszczekanej, irytującej dziewczynki, która z niewiadomych przyczyn przyczepia się do Draxa i zostaje z nami na dłużej. Ani w tym tempa, ani niczego, poza irytującymi tekstami małolaty i niespecjalnie ciekawymi walkami Draxa z Braćmi Krwi.
W kolejnej części (w sumie na Annihilation vol. 1 składają się trzy historie) przeskakujemy na Xandar, gdzie poznajemy członków Korpusu Nova, z naciskiem na pochodzącego z Ziemi Richarda Ridera. Przy czym „poznajemy” jest nieco nad wyrost, bo bohaterowie zdążą ledwie wymienić kilka zdań, po czym zaczyna się wielka bitwa. Ostatecznie dochodzimy do narodzin – nomen omen – nowego Novy, z większą mocą, co staje się dla tej postaci okazją do biadolenia o tym, jak mu z tą mocą źle, bo może się w niej zagubić…
Nieco ciekawiej jest w historii trzeciej, gdzie Drax (i jego mała koleżanka) w końcu biorą się z Novą do roboty, wraz z Pulsarem ścierając się z falą anihilacji. Tu w zasadzie również scenarzyści nie mieli do opowiedzenia żadnej interesującej historii, ale przynajmniej ta część komiksu wizualnie prezentuje się całkiem przyzwoicie.
Bo, przy wszystkich wadach scenariusza, najgorzej wypadają w Anihilacji rysunki. W najlepszym wypadku są znośne, jak te Keva Walkera, który ciekawie nawiązywał do stylu Marvela sprzed lat. W nieco gorszym wariancie są nijakie i trochę zbyt kreskówkowate (niczym kadry z marvelowskich seriali na DisneyXD), co doskwiera rysowanej przez Mitcha Breitweisera historii o Draxie. Fatalnie natomiast prezentuje się środkowa opowieść, ta o Korpusie Nova, z wielkimi bitwami kosmicznymi – specyficzny, bardzo staroświecki styl Scotta Collinsa momentami wręcz irytował, zwłaszcza przy zbliżeniach na postacie, gdzie artysta wcale nie radził sobie z rysowaniem twarzy targanych emocjami. A ponieważ działo się na tym polu wiele, komiks tracił, bo mocne sceny pogrążały irytująco-śmieszne rysunki.
Anihilacja co prawda ukazała się oryginalnie dekadę temu, momentami czuje się jednak, jakby trzymało się w rękach komiks z lat 70. Oczywiście, jak mało co ocena warstwy wizualnej to rzecz wyjątkowo subiektywna, dlatego może i prace Collinsa mogą się komuś podobać, niemniej jeżeli nawet przymkniemy na to oko, pozostaje nam komiks bez historii, nijaki i niegodny zapamiętania.
Źródło: fot. Egmont
Poznaj recenzenta
Marcin ZwierzchowskiKalendarz premier seriali
Zobacz wszystkie premieryDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1960, kończy 64 lat
ur. 1968, kończy 56 lat
ur. 1964, kończy 60 lat
ur. 1968, kończy 56 lat
ur. 1967, kończy 57 lat