Ta historia zaczęła się w 2013 roku, kiedy to po raz pierwszy poznaliśmy państwa Warrenów, Lorraine (Vera Farmiga) i Eda (Patrick Wilson). Minęło kilka lat, w trakcie których tytułowa lalka zmieniła życie wielu osób w istne piekło. Tym razem tych dwoje poszukiwaczy zjawisk paranormalnych postanowiło zabrać przeklętą Annabelle, która jest portalem dla duchów, które chcą przeniknąć do naszego świata, do domu i zamknąć ją w specjalnej gablocie. Plan niby idealny. W końcu jeśli im się nie uda poskromić tej przeklętej lalki, to nikt tego nie zrobi. Wszystko byłoby w porządku, gdyby nie wścibska koleżanka niani, opiekującej się ich córką. Dziewczyna, łamiąc wszystkie zasady, wchodzi do biura Warrenów i przez „przypadek” uwalnia demona. Czy trzy nastolatki są w stanie poskromić Annabelle, czy dołączą do reszty jej ofiar? Gary Dauberman, dla którego jest to debiut reżyserski, jest znakomitym przykładem na to, że świetny scenarzysta niekoniecznie musi być równie zdolnym reżyserem. Jego opowieści o Annabelle brakuje bowiem świeżego podejścia, jakie ten sam twórca zaprezentował w scenariuszu z 2014 roku. Teraz jakby odhaczał po prostu sprawdzone chwyty z innych horrorów, przyprawiając je odrobiną komedii. Dauberman zrobił tak już w Zakonnicy i nie był to dobry pomysł. Szkoda, że idzie tą drogą, zamiast powrócić do klimatu, jaki stworzył w znakomicie przyjętym przez widzów To czy Annabelle: Narodziny zła. Zresztą podczas seansu odniosłem wrażenie, że tytułowa lalka jest jedynie dla twórcy pretekstem do przedłużenia serii przynoszącej solidne dochody. Wprowadza on bowiem tyle przeklętych artefaktów, jak choćby medalion przywołujący zmarłych, wilkołaka czy suknię ślubną, która powoduje, że panny młode wpadają w morderczy szał, że sama lalka spada na drugi plan. Równie dobrze mogłoby jej nie być i fabuła niezbyt by na tym ucierpiała. Trzy nastolatki wypadają dość przeciętnie w całej historii, ograniczając się w sumie tylko do wrzeszczenia na cały głos i biegania od pomieszczenia do pomieszczenia z przerażeniem. Pod tym względem Annabelle wraca do domu przypomina horrory z drugiej połowy lat 90., które były skierowane przede wszystkim do nastolatków. Dużo wrzasku, mało krwi i sporo momentów, gdy jakiś potwór niespodziewanie wyskakuje z mroku. Nie ma tu nic nowatorskiego ani ciekawego. Takie odhaczanie przewidywalnych punktów, o których wiemy, że się wydarzą, dzięki muzyce, która nie pozostawia złudzeń. Fani mogą poczuć się rozczarowani tym, że w tej części Warrenowie pojawiają się tylko na samym początku filmu. Nie są oni głównymi bohaterami. Gdy w ich domu dzieją się dziwne rzeczy, ci akurat przebywają na innej misji, a złu musi stawić czoła ich córka, Judy. Grająca ją Mckenna Grace nie daje jednak rady, jej postać jest nudna a sama aktorka mało plastyczna – oprócz jednej przerażonej miny nie jest w stanie niczego widzom zaproponować. Podobnie jest z partnerującymi jej Madison Iseman i Katie Sarife, a gdy na horyzoncie pojawia się Michael Cimino jako Bob, film zaczyna przeradzać się w mało zabawną komedię. Ostatnio mogliśmy w kinie znaleźć kilka naprawdę dobrze wyreżyserowanych i wymyślonych horrorów. Nawet Laleczka przemawiająca głosem Marka Hamilla niosła ze sobą pewną świeżość i dostarczała niezłej rozrywki. Niestety, o Annabelle wraca do domu tego powiedzieć się nie da. Jest to film do jednokrotnego obejrzenia i zapomnienia, co mnie smuci, bo Obecność rozpoczynająca tę serię, była naprawdę dobrym i obiecującym filmem. Jestem tym bardziej rozczarowany, że za ten film odpowiedzialny jest człowiek, który napisał również To 2, na które czekam z niecierpliwością. Mam nadzieję, że jego debiut reżyserski to tylko wypadek przy pracy.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj