[video-browser playlist="652138" suggest=""]
10. odcinek 3. sezonu wprowadza do serialu nowego złoczyńcę – Danny’ego Brickwella (granego przez Vinniego Jonesa). Znanemu Brytyjczykowi trudno odmówić doświadczenia, bowiem już wielokrotnie wcielał się w role większych lub mniejszych łotrów. W „Arrow” wypada całkiem przyzwoicie i wiele wskazuje na to, że może zostać powstrzymany tylko przez głównego bohatera, o ile ten w trylogii (3 odcinki z rzędu zapowiadane przez twórców) powróci do Starling City. Retrospekcje, o których wspomniałem wcześniej, były tak naprawdę potwierdzeniem bliskiej przyjaźni Olivera z Maseo i Tatsu. Dotychczas historia pokazywana we flashbackach nie była zbyt interesująca, a na pewno ciekawiła mniej niż wydarzenia na wyspie. Dopiero w połowie sezonu scenarzyści połączyli oba wątki. Wątki, jak się okazało, kluczowe dla rozwoju wydarzeń w kolejnych odcinkach. Zastanawia mnie fakt cudownego ozdrowienia Olivera. Fani spekulowali, że jeśli Queen powróci to życia, to tylko dzięki Jamie Łazarza. W tej chwili o jej istnieniu nic nie wiemy, ale być może zmieni to kolejny odcinek. Czytaj również: „Supergirl” – Melissa Benoist dostaje tytułową rolę! „Arrow” powraca w swoim stylu i warto nie zapominać, że odcinek 11. będzie jednocześnie narodzinami nowej superbohaterki, czyli tej właściwej wersji Black Canary znanej z komiksów, w którą wcieli się Laurel Lance. O ile na początku byłem do tego pomysłu nastawiony bardzo sceptycznie, tak rozwój fabuły pokazał, że Laurel musi wziąć sprawy w swoje ręce. „Arrow” po świąteczno-noworocznej przerwie nie zaskakuje, ale utrzymuje poziom znany z poprzednich odcinków. Nie mogę doczekać się miny Malcolma Merlyna, gdy ten dowie się, że jego plan nie wypalił - a to powinno wydarzyć się szybciej niż później.To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
⇓
⇓
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj