Wątek Ligi Zabójców został poprowadzony wręcz żenująco źle. O ile na początku, jak tylko pojawiała się Nyssa, była nadzieja na całkiem udaną historię, to teraz - w przedostatnim odcinku - już wiadomo, że nie da się niczego uratować. Najwidoczniej wszystkie umiejętności twórcze scenarzystów "Arrow" poszły do drugiej produkcji, która już w pierwszym sezonie pokazuje, jaki potencjał w niej drzemie. U Olivera zaś coraz nudniej i jeszcze bardziej głupio. Sama konstrukcja odcinka jest nawet przyjemna, choć widać, że twórcy sami zdali sobie sprawę, że zaprzepaścili szansę. W jednym epizodzie próbują upchnąć fabułę na trzy kolejne, przez co całość sprawia wrażenie mocno pociętej. Tym sposobem dostajemy wszystko: od sprowadzenia przyjaciół Olivera, którzy nie wierzą w jego dobre intencje, przez wymyślną akcję rodem z "Iron Mana", aż po przyspieszony wątek przyszłości Thei. Wystarczyło kilka tygodni, jedno pojawienie się Queena w Starling City, ukartowane porwanie żony Diggle'a i już wszyscy się od Arrowa odwrócili. Nic w tym dziwnego, ponieważ twórcy lubują się w podbieraniu wątków z "Batmanów" Nolana i innych tego typu produkcji. W porównaniu jednak do filmów w opowieści o Strzale wszystko dzieje się dziesięć razy szybciej, a z odcinka na odcinek akcja coraz bardziej przyspiesza, tracąc na czytelności i jednocześnie śmiejąc się fanom prosto w oczy. Już chyba nawet sami aktorzy nie wierzą w to, co czytają w scenariuszu. Bo jak wytłumaczyć normalnemu widzowi, że w piątej minucie odcinka nikt nie wierzy w to, że Oliver jest nadal dobry, a w trzydziestej trzeciej po uwierzeniu, że to jednak nadal przyjaciel, znów trzeba krzyczeć o zdradzie? Co więcej, padają przemówienia o utracie brata, przyjaciela, stracie szacunku itd. Podniosłe kwestie wybrzmiewają co kilka sekund, by potem cała ekipa zapakowała się w samolot i po drodze groziła Malcolmowi, że jak ich zdradzi, to już na pewno koniec. [video-browser playlist="688674" suggest=""] Jasne, dostajemy na osłodę nieco akcji, nakręconej w takim sobie stylu, gdzieś na piasku, bo większość budżetu zjadła kilkusekundowa sekwencja z Atomem, który niczym Iron Man rozprawia się z samolotem. Ani to dobrze nakręcone, ani ciekawie pokazane. A przecież "The Flash", należący do tego samego uniwersum, wygląda o niebo lepiej. Na nic to jednak, bo twórcy szykują twist za twistem. Tym samym w odcinku dostajemy kilka przewidywalnych zwrotów akcji i mocny cliffhanger. Nie ma to jednak najmniejszego sensu. Zachowanie Malcolma jest dziwne, bo w końcu nie wiadomo, czy to wróg, czy przyjaciel, czy znowu udaje, czy też po raz kolejny ma sekretny plan z Oliverem, o którym widz dowie się na końcu. Podobnie jak reakcja Felicity, która po wylądowaniu w Nanda Parbat ze zdziwieniem mówi, że tak to wygląda. No tak, przecież tam była zaledwie dwa odcinki wcześniej. Twórcy widocznie o tym zapomnieli. Wątek Thei to największy zawód odcinka. Mogło być ciekawie, Roy mógł powrócić na chwilę, by pomóc swoim współtowarzyszom. Zamiast tego zniknął bez słowa, zostawiając Thei kostium. Czyżby chodziło tylko i wyłącznie o to, by objawiła się wreszcie Speedy? Nie wiadomo. Szanse na ponowne pojawienie się Roya są spore, więc nie wykluczam, że twórcy naprawią swoje decyzje w finale. Przede wszystkim jest zaś nudno. Pomimo tego, że sporo się dzieje, nie czuć w ogóle zagrożenia. Ra's już w ogóle przestał być jakimkolwiek wyzwaniem, a aktor sprawia wrażenie zmęczonego całą farsą. Zresztą nie oszukujmy się, Głowa Demona pragnie szybko namaścić następcę, dać błogosławieństwo córce oraz nowemu synowi i przejść na zasłużoną emeryturę. To samo większość fanów radziłaby scenarzystom. Może czas poszukać świeżej krwi? "Arrow" nigdy nie był genialnym serialem, ale miewał świetne momenty. Drugi sezon był bardzo udany - nawet przestał przeszkadzać drewniany Amell czy irytująca Laurel. I o ile ta druga się wyrobiła, a efekt krzyku kanarka jest naprawdę niezły, to cała reszta mocno szwankuje, z fabułą na czele. Aż dziw bierze, jak można tak zepsuć rozpoczęte wątki. Flashbacki również nie ratują sytuacji, bo zostają wciśnięte na siłę. Rozumiem, trzeba zbudować podwaliny pod śmierć jednej z postaci, wyjaśnić motywy działania, ale przecież można to było ująć w jednym zdaniu podczas rozmowy, szczególnie że wątek ratowania syna Maseo został potraktowany właśnie w ten sposób. Wpierw pokazano, jak został zarażony, by potem Oliver i Maseo mogli iść po lekarstwo. Zanim jednak pokazano, czy udało się go uratować, czy też nie, Tatsu już tłumaczy, że synek nie przeżył. Widocznie szczegół ten pominięto przy montażu, więc widz czuje się jak idiota, oglądając pięć minut wspomnień, których rozwiązanie zaspoilerowano wcześniej. Tym samym scena, w której oglądającemu powinno zrobić się przykro, staje się beznamiętna. Ot, jest - szkoda, mógł przeżyć, lecimy dalej. Zobacz również: „Arrow” i „The Flash” – kolejne plakaty bohaterów komiksowych seriali CW Taki też jest cały trzeci sezon "Arrow" - lecimy dalej, nieważne, co się dzieje, a czeka nas kolejny wielki restart. Zasygnalizowany zresztą już teraz przez samego Palmera, który dał Felicity umowę do podpisania. Czyżby panna Smoak miała zostać właścicielką firmy Olivera? A może mu ją odda? A może to się wreszcie skończy, skoro nie ma nic ciekawego do zaoferowania? Pytań jak zwykle dużo, a odpowiedź znają tylko scenarzyści. Choć po nich to można się wszystkiego spodziewać...
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj