Doszło do bezpośredniej rozgrywki między Oliverem a Adrianem Chase'em. Rozgrywki bardziej na poziomie mentalnym, niż fizycznym. I z tego starcia Oliver Queen nie wyszedł cało. Słowem, ostatni odcinek Arrow zaprezentował poziom, jakiego chyba jeszcze nigdy nie widzieliśmy w tym serialu.
Praktycznie od początku istnienia tej produkcji, rzadko zdarzało się, aby twórcy skupiali się na aspekcie walki psychologicznej pomiędzy dwoma przeciwnikami. Owszem, coś na wzór tego zdarzyło się w drugim sezonie, kiedy Oliver musiał stanąć naprzeciw Slade'a Wilsona. Nigdy jednak nie rozegrało się to w takiej atmosferze, jak teraz. Oliver bezbronny, przykuty łańcuchem do podłogi i górujący nad nim Prometheus aka Adrian Chase, będący przecież zawsze dziesięć kroków do przodu. Tym razem jego przewaga była ogromna. I nie chodzi tu o kwestię bezbronnej pozycji Zielonej Strzały. Prometheus zyskał przewagę psychiczną, miał kilka lat na to, aby dokładnie zgłębić historię Olivera Queena – prześledzić wydarzenia z jego życia i przygotować się na wszystkie sytuacje, nawet te najbardziej nieoczekiwane. To tu należy właśnie upatrywać słynnych już „dziesięciu kroków...”, w świetnym przygotowaniu i rozeznaniu przeciwnika, jakiego Oliver mieć nie mógł. Stąd jego sytuacja jest beznadziejna.
Jak na
Arrow warstwa psychologiczna została tutaj naprawdę nieźle przedstawiona. Czuć napięcie i atmosferę osaczenia. Jak chyba nigdy wcześniej dostaliśmy sytuację, w której nikt nie mógł od samego początku liczyć na pozytywne zakończenie. Twórcy konsekwentnie dawali nam znać, że Oliver nie wyjdzie z tego cały, a jego życie jest uzależnione tylko od jednej osoby – Prometheusa. Nawet sytuacja, w której Oliver miał do wyboru – albo on, albo Artemis, mogła zaskoczyć wszystkich. To dobitnie pokazało Oliverowi, że to wszystko jest grą ukierunkowaną na to, aby go zniszczyć i całkowicie złamać. Opór, który stawiał na początku, był w tym kontekście bezsensowny, ponieważ Prometheus dokładnie wiedział, w które miejsca uderzać, by osiągnąć swój cel.
Co ciekawe, nawet aktorsko wyszło to wszystko naprawdę nieźle. Owszem, umiejętności Stephena Amella nigdy nie były wyjątkowe, ale w tej sytuacji, jaką wykreowano, nawet jego „gra” byłą pozytywnym aspektem. Na minus w tej całej sytuacji wychodzi Josh Segarra, który... od kilku odcinków nie zmienił swojej „twarzy”. Gra cały czas tak samo, co z jednej strony dobrze się wcześniej sprawdzało, teraz zaczęło być jednak nużące.
Twórców należy pochwalić jeszcze za jedną rzecz – w odcinku „Kapiushon” nie rozdrobnili fabuły na kilka wątków. Skupili się na dwóch – retrospekcjach, w których z Olivera wychodzi jego wewnętrzny potwór kochający zabijać, i rozgrywce pomiędzy nim a Prometheusem. I to był bardzo dobry ruch. Wszelkie poboczne wątki byłyby w tym przypadku zbędne i psułyby tylko efekt końcowy.
Arrow w tym sezonie, poniekąd dobrym, czasem swoim poziomem prezentuje wielką sinusoidę. Ostatnie odcinki jednak znów są coraz lepsze i czuć, że tak jak na środkową część sezonu scenarzyści nie mieli kompletnie pomysłu, tak wydaje się, że na jego zakończenie już zdecydowanie jest. I oby tak właśnie było, bo potencjał jest tutaj jeszcze bardzo duży.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
⇓
⇓
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h