O wadach poprzednich sezonów napisano już wszystko, co się dało. Piąty sezon dał widzom coś, czego się nie spodziewali – nową/starą jakość, nieopatrzoną łzami, dramatami i rozterkami bohaterów. Było konkretnie i zdecydowanie, aż do odcinka Penance, gdzie demony przeszłości powróciły. Przede wszystkim widzimy nowy Team Arrow kontrastowo do wydarzeń z poprzedniego odcinka, gdzie byli ogromnym wsparciem dla Olivera w walce ze Stardustem. Pokazali, że nie są dziećmi do bicia, tylko już nieźle wyszkoloną ekipą mogącą stawić czoła każdemu. Trudno więc zrozumieć to, co się stało na początku najnowszego odcinka, gdzie zaprezentowali się jak dzieci błądzące we mgle. Nagle wszyscy stali się parodią samych siebie (pomijam Curtisa, który cały czas jak na razie jest parodią superbohatera) nie potrafiąc w trójkę pokonać jakiegoś podrzędnego przestępcy. Cała ta sytuacja miała naturalnie wpłynąć, po raz kolejny, na relacje z Oliverem i doprowadzić do kolejnego mini rozłamu w zespole, który jeszcze tak naprawdę nie zaczął dobrze funkcjonować, a co miało mieć bardzo szybko konsekwencje. Zanim jednak do tego doszło Oliver uznał, że w takiej sytuacji na pewno nie będzie potrzebował ich pomocy przy odbijaniu Diggle'a z wojskowego więzienia, co dobitnie pokazał lejąc ich na ulicy (na marginesie, wystarczyły może ze trzy „ciosy” by wszystkich zlać na amen).
Źródło: The CW
+1 więcej
Dalej również nie było lepiej. Brak Ragmana też miał tu ogromne znaczenie. Po tym co usłyszał od Felicity, postanowił odejść, ponieważ nie mógłby przebywać w tym samym miejscu, co ona. Brzmi znajomo? Tak, podobnymi wątkami byliśmy już raczeni... trudno nawet zliczyć ile razy. Na szczęście tego wątku nie ciągnięto zbyt długo, choć co poniektórym widzom musiała zapalić się żółta lampa ostrzegawcza. Oby to nie był zwiastun zwiększenia ilości łez a ekranie. Niestety również słabo wypada wątek odbijania Diggle'a z wojskowego więzienia. Raz, że praktycznie wygląda to tak, jakby Oliver wszedł do przedszkola i zaczął kraść dzieciom cukierki. Po drugie jak na najlepiej zabezpieczone więzienie w USA, ochrona była po prostu cienka w uszach. Nie było czuć w tym wszystkim ani powagi, ani napięcia. Ot wiadomo było, że finał będzie bardzo szczęśliwy, a droga ku niemu usłana różami. Ostatnim, jednak nie najlepszym wątkiem, było starcie Team Arrow (już z RagmanemF w składzie – jak to szybko wszystko się zmienia...) z Churchem. W tym przypadku najlepiej wypadła po prostu akcja i sceny walk, które nadal prezentują się naprawdę nieźle. Finałowa walka Wild Doga z antagonistą była krótka i treściwa – pokazała przy okazji dwie rzeczy: że Wild Dog jest strasznie cienki i że Church jest nawet całkiem mocnym przeciwnikiem. Jak bardzo przekonamy się w kolejnym odcinku, który skupi się na odbiciu Wild Doga z jego rąk. W odcinku Penance najlepiej wypadają (co już powoli staje się tradycją) retrospekcje. Choć trwają zaledwie kilka minut ekranowych to dają nam to, czego nie dała reszta odcinka – ciekawy wątek i bardzo konkretne działania. Aż chciałoby się, aby większość ekranowego czasu zajmował właśnie wątek Olivera pnącego się w górę po szczeblach Bratvy. Czwarty odcinek Arrow przywrócił demony z poprzednich sezonów. Pokazał, na czym polegała słabość nie tylko tego serialu, ale i wszystkich innych produkcji tworzonych przez stację The CW ze świata DC. Każdy, nawet najmniejszy dramat w tym serialu tak naprawdę psuje odbiór całego odcinka. Im bardziej jest to ograniczone, tym lepiej. Sam jednak odcinek był i tak o niebo lepszy niż cały czwarty sezon, ale jednocześnie wprowadził niepokój (a w przypadku tego serialu jest on bardzo uzasadniony), że dalej może być po prostu gorzej. I byłoby to zgodne z przewidywaniami wielu fanów, którzy gdzieś mają rozterki Olivera i Felicity, a liczą właśnie na sensowną fabułę i akcję.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj