Odcinek Human Target skupia się na kontynuacji wątku Churcha, który porwał Wild Doga po to, by dzięki niemu pozbyć się wreszcie Green Arrow’a. Zielona Strzała przeszkadza mu w realizacji śmiałego planu stworzenia w Star City miejsca będącego centrum przemytu narkotyków w Stanach Zjednoczonych. W trakcie torturowania Wild Doga Church dowiaduje się przy okazji, że burmistrz Star City i Green Arrow to jedna i ta sama osoba. Ta informacja ma mu ułatwić pozbycie się swojego najgroźniejszego oponenta, co ostatecznie mu się udaje, ale… No właśnie, tak jak każdy myślał, że Church będzie jednym z głównych przeciwników Olivera i spółki, tak się ostatecznie okazało, że jest zbyt słaby na kogoś takiego. Owszem, jego plan zabicia burmistrza miasta miał sens i doszedł nawet do skutku, ale „zginął” nie ten Oliver co trzeba Okazało się, że powrót Diggle’a do Team Arrow (swoją drogą całkiem udany) był w tym przypadku kluczowy. Dzięki niemu udało się uzyskać pomoc Ludzkiej Tarczy – człowieka, który potrafi wejść w skórę każdej osoby i jeśli trzeba, zginąć. Dzięki temu udało się uzyskać efekt zaskoczenia i powstrzymać Churcha przed zrobieniem ze Star City centrum przemytu narkotyków. Trzeba przyznać, że choć od początku było wiadomo, że Oliver nie ginie, to nie wiadomo było jak się wywinie. Pojawienie się Ludzkiej Tarczy było bardzo udanym i dobrze rozegranym zabiegiem, który potrafił naprawdę widza zaskoczyć. Sama postać okazała się bardzo interesująca i co ciekawe, łączy go z Olivierem wspólna przeszłość związana z Bratvą. Retrospekcje z tego odcinka po raz pierwszy w tym sezonie okazały się mniej ciekawe od głównych wydarzeń. Można powiedzieć, że były wręcz najsłabszym punktem tego odcinka, słabszym nawet od wątku Olicity. Tak, to coś, na co chyba czekało wielu fanów seriali spod znaku teen drama i… mocno musiało się rozczarować. Po raz pierwszy od wielu sezonów wątek Olivera i Felicity nie był w żaden sposób męczący. Można powiedzieć więcej – po raz pierwszy można było oglądać to bez uśmiechu politowania i chęci wyłączenia serialu. To też chyba efekt tego, że w czasie ich rozmowy miało się poczucie, że tak naprawdę Oliver i Felicity żyją osobnym życiem, a łączy ich tylko Team Arrow. Przy tym nie było łzawo (jak za każdym razem) i ckliwie. Zobaczyliśmy dojrzałą rozmowę dwóch osób, które kiedyś łączyło głębokie uczucie. Trochę lepiej tym razem wypada nowy Team Arrow, który, jak słusznie zasugerował Diggle, jest w pewnym stopniu przedszkolem. Co prawda Oliver (słusznie zresztą, po pojmaniu Wild Doga) nie pozwala im na samodzielne działanie, ale wykazuje większe zaufanie. Trzeba jednak przyznać, że rozstawienie ludzi do ochrony ich najbliższych, było dość komiczne. Najbardziej beznadziejny członek drużyny został oddelegowany do ochrony najbliższych Diggle’a. Zdecydowanie tej kwestii w scenariuszu nikt nie przemyślał. Przeciwnie do wątku powracającego w tym odcinku tajemniczego Prometeusza. Każde jego pojawienie się jest ciągle mocnym punktem odcinka, tym bardziej, że twórcy wciąż nie dają nawet najmniejszej wskazówki, kto kryje się pod maską. Wisienką na torcie było pozbycie się pół garnizonu policji i samego Churcha. Prometeusz pokazał, że może być tak samo groźnym przeciwnikiem (o ile nie groźniejszym) niż Deathstroke w drugim sezonie. Może trudno w to uwierzyć, ale obecny sezon Arrow jak na razie jest naprawdę ciekawą produkcją, którą zwyczajnie warto śledzić. Ciekawe wątki i retrospekcje, niezłe sceny akcji, sporo brutalności i niewiele wątków miłosnych sprawia, że odbiór nawet najsłabszego odcinka tego sezonu jest i tak o wiele lepszy, niż każdego z dwóch ostatnich. Chyba w końcu doczekaliśmy się takiego Arrow, jakim ten serial powinien być od dłuższego czasu. Oby ta tendencja utrzymała się do końca sezonu.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj