Sztuczne pompowanie konfliktu w Team Arrow nie wyszło tej produkcji na dobre. Sztuczne, bo też większość wątków, dialogów nie przekonywało. Widać po tym wszystkim, że twórcy dążyli do z góry ustalonego celu, jakim jest powrót Olivera do początków, kiedy zaczynał być Zieloną Strzałą – samotnym mścicielem stojącym na straży Star City. Dzięki temu zdecydowano się na zabieg w postaci skupienia się niemal w całości - na jednym odcinku, na historii i motywach Diaza. I to był bardzo dobry pomysł. Na chwilę oderwaliśmy się od przewidywalnych i często nudnych wątków. Diaz, jak się okazało, ma podobną ścieżkę życia, co wielu, naprawdę wielu złoczyńców. Tu twórcy nie wykazali się niczym szczególnie kreatywnym. Sierota, która w dzieciństwie była gnębiona przez większych i silniejszych z czasem, krok po kroku, zaczynała zdobywać pozycję w przestępczym półświatku. Epizod The Dragon rzucił zupełnie nowe światło na wszystko, co wydarzyło się w poprzednich odcinkach. Znalazło się uzasadnienie na niemal wszystkie jego dotychczasowe działania – próba przejęcia przestępczego światka w Star City (jak pamiętamy – nieudana), dołączenie do Caydena Jamesa a następnie uśmiercenie go (to mimo wszystko mogło zaskoczyć widza), a w międzyczasie oddolne przejmowanie miasta. Jak się to wszystko poskłada to okazuje się, że Diaz jest zdecydowanie innym przeciwnikiem niż dotychczasowi wrogowie Olivera Queena. Na Star City jednak się nie skończy, ponieważ Diazowi zależy na dołączeniu, a później przejęciu tajemniczej organizacji o nazwie Kwadrant. W tym wszystkim pomaga mu zła Laurel i trzeba przyznać, że ten duet w starciu z ludźmi z Kwadrantu prezentował się naprawdę dobrze - czy to w warstwie dialogów, emocji, czy scen akcji. Zwłaszcza te ostatnie są niejako żywcem wyjęte z filmu Equilibrium (a przynajmniej takie było moje pierwsze skojarzenie). Choreografia walk już dawno nie była tak udana w tym serialu! Oczywiście to nie było wybitne ani innowacyjne, ale jak na Arrow to zdecydowanie wystarczyło, by się wyróżnić. Na marginesie – choreografia scen akcji w tym sezonie często leży i kwiczy, nie widać w tym żadnej konsekwencji ani ciekawego stylu. Co więcej, w każdym niemal odcinku wygląda ona zupełnie inaczej, jakby twórcy dopiero teraz zaczęli próbkować, co się może widzowi spodobać i na to postawią. Podsumowując wątek Diaza – on nie będzie tak ikonicznym wrogiem jak Deathstroke, ale podobnie jak Cayden James – wyróżnia się, a z każdym odcinkiem zaczyna naprawdę zyskiwać w moich oczach. Zadam zapewne retoryczne pytanie, ale... kiedy to wszystko zepsują? Bo że tak się stanie (vide Prometeusz z poprzedniego sezonu), chyba nikt nie ma wątpliwości. W tym wszystkim nie było praktycznie widać Olivera Queena, który w całym epizodzie był praktycznie w tle, w słownej narracji i przekazach telewizyjnych. To również wyszło temu odcinkowi na dobre. Co więcej, dało się zauważyć pewną klamrę spinającą historię Green Arrow, ponieważ ujęcia z relacji telewizyjnej dotyczyły jego działań w dzielnicy Glades, na której w większości przecież skupiał się pierwszy sezon. Za to można twórców pochwalić, niemniej nie wieje tu wielkim optymizmem, bo jak tylko wrócą w całości do wątku Olliego, to pewnie już tak ciekawie nie będzie. W tym epizodzie skupiono się też na odbudowywaniu relacji między Felicity i Curtisem i tu raczej wiało nudą. Odcinek The Dragon wyróżniał się na tle większości epizodów w tym sezonie. Jest jednak mało prawdopodobne, że to się przełoży na kolejne odcinki, dlatego cieszmy się z tego, co dostaliśmy, bo takie epizody w Arrow to niestety jest rzadkość.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj