Nazywam się Emiko Queen – tytuł epizodu od razu wyjaśnił kilka tajemnic i ci, którzy nie chcieli jeszcze się zagłębiać w fabułę, sprawdzili, kim owa niewiasta jest. Oryginalnie jest to przyrodnia siostra Olivera – owoc miłości Roberta Queena i Shado. Naturalnie, ze względu na serial i pojawienie się Shado w początkowych sezonach, trzeba było jej historię nagiąć na potrzeby scenariusza. Słowo nagiąć jest tu dość kluczowe, ponieważ tak jak pierwsza część sezonu w większości trzymała się kupy i prezentowała fajną jakość, tak tutaj twórcy zaliczyli mocne potknięcie. Od pierwszej sceny najnowszego epizodu z tyłu głowy przebijało się jeszcze małe deja vu: dynamika akcji niczym w operze mydlanej, tradycyjny fajterski balet, jakim karmiono nas wiele razy i średnio trzymająca się kupy fabuła. Oczywiście gdzieś z tyłu głowy przebijał się efekt crossoveru i świadomość, że kolejne odcinki będą bardzo powoli prowadzić do „Kryzysu na nieskończonych ziemiach”, co zapewne dla twórców, scenarzystów, a nawet sprzątaczki pracującej dla The CW będzie odpowiednim wytłumaczeniem spadku jakości, a raczej powrotu do dawnej mizerii. Ok, być może za bardzo uprzedzam fakty pomny tego, jak wyglądały poprzednie, przecież naprawdę niezłe dwa sezony, ale już teraz po cichu modlę się, aby to było zaledwie małe potknięcie na drodze ku dalszemu przywracaniu jakości temu serialowi. Niemniej…
fot. The CW
+12 więcej
Cieszy na pewno wprowadzenie całkiem nowej dla nas postaci i powiązanie jej z rodem Queen’ów. Nie cieszy natomiast przeskok między nowym Green Arrow z poprzednich odcinków, który prawdopodobnie nawet będąc niewidomym, świetnie by sobie radził z przeciwnikami, na dość fajtłapowatą postać, która w (i tu się wyrażę) idiotyczny sposób próbuje się włamać do pilnie strzeżonego budynku i przez ewidentnych przygłupów daje się zranić. Jasne, mamy świadomość, że jakoś trzeba było wydarzenia popchnąć do przodu, ale finezji w tym nie było żadnej. Podobnie należy potraktować powody, dla których Emiko staje się tym, kim się staje. Scenarzyści poszli na łatwiznę choć nie powiem, próba zagrania sentymentalną analogią do Olivera i jego notesiku odziedziczonego po ojcu, mogłaby się nawet udać, gdyby wysilono się choć trochę i przeciągnięto ten wątek o co najmniej jeden odcinek. Niestety, jak to już bywało – od razu kawa na ławę i interesujący wątek szybko został rozmieniony na drobne. Tworzenie nowego Team Arrow również odbywa się po linii najmniejszego oporu, gdzie przecież można by spróbować wprowadzić trochę więcej świeżości. No ale to nie gra z „futurospekcjami”. A jak już o tym mowa – relacja między przeszłością a przyszłością póki co również nie trzyma się zbytnio kupy. Jako osobny wątek owszem, ma to jeszcze jakiś sens, ale retrospekcje z poprzednich sezonów w pewnym stopniu uzasadniały pewne wydarzenia, niektórym nadawały biegu, bądź czasem były po prostu ciekawym przerywnikiem. Tu na razie – poza tym, że jest właśnie przerywnik, nie ma nic więcej. To oczywiście można później również tłumaczyć pewnym podkładaniem pod „Kryzys…”, ale po tym epizodzie ma się wrażenie, że kryzys jest, ale twórczy. Stąd nie przekonuje mnie ani podkład pod nowy Suicide Squad, jaki nam zaserwowano, ani pan detektyw Oliver Queen, który od czasu do czasu będzie też Zieloną Strzałą na potrzeby policji, fabuły, a może i nawet jakiegoś widza. Niestety, nowy rok nie przyniósł nam w kwestii serialu Arrow nic nowego czy szczególnie ciekawego, za to po raz kolejny przywołał demony przeszłości i przypomniał, że twórcy tego serialu potrafią świetnie psuć. A może to tylko chwilowa zadyszka i błąd w sztuce (zdecydowanie przez małe „s”). O tym przekonamy się już wkrótce.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj