Przyznam, że wiele oczekiwałam po nowej książce Andy Weir pt. Artemis. Marsjanin to jedna z tych powieści, które można młodym autorom podawać jako wzór książki – genialny pomysł, proste zawiązanie akcji, płynny język, dobra podstawa merytoryczna i ciekawy bohater. Niestety większość elementów, które złożyły się na sukces Marsjanina, działają na szkodę Artemis. Artemis to powieść, którą czyta się dobrze i szybko, choć bez wielkiego zaangażowania. The Martian, powieść jednego bohatera, skutecznie zamaskowała braki Weira w tworzeniu ciekawych charakterów, problem ten jednak ujawnia się w Artemis w całej okazałości. Poszczególne postaci trudno od siebie odróżnić, w pewnym momencie wszyscy zlewają się w jedno i mimo dużych wysiłków ze strony autora, aby urozmaicić ich grono, żadna z nich właściwie nie zapada w pamięć. Piszę to z wielkim żalem, bo największe pochwały należą się autorowi za bardzo równościowy i liberalny dobór bohaterów – mamy tu więc główną bohaterkę, która jest muzułmanką, mamy geja, a wszyscy mieszkańcy Artemis, księżycowego miasta przyszłości to imigranci z różnych zakątków Ziemi. Przyznam się, że długo myślałam nad tym, jak napisać tekst tak, aby zabrzmiał entuzjastycznie. Ale jako recenzentka jestem Wam winna szczerość i uczciwość – bohaterowie są zwyczajnie nudni i tyle. Jasmine, główna bohaterka wydała mi się kiepskim alter ego Marka Watneya z Marsjanina tyle że w spódnicy. Gdybym miała doradzać Weirowi, zasugerowałabym mu rozstanie się z pierwszoosobową narracją. Zadziałała ona bardzo dobrze w przypadku Marsjanina, ale być może autor za dużo oddaje swym postaciom z własnego temperamentu, gdyż Jasmine jako narratorka powieści jest skonstruowana niespójnie i dość koślawo. Być może przy kilku drobnych korektach i przy wycięciu fragmentów, w których czytelnik zapoznaje się z myślami bohaterki, mogłaby stać się całkiem ciekawa – zadziorna, uparta i niezwykle inteligentna. Właśnie, ten nieszczęsny, pierwszoosobowy narrator. Wiele razy taka forma literacka sprawdza się doskonale, świetnie wykorzystywała ją przed laty Joanna Chmielewska, autorka humorystycznych powieści popularnych. Pisarz jednak musi być ostrożny i uważać, aby literackie "ja" nabrało własnych cech osobowości, stało się odrębną tożsamością, kimś, kogo czytelnik może polubić. Niestety, Jasmin nie potrafi do siebie przekonać. Do tego zarzutu niestety muszę dodać jeszcze jeden – językową nieporadność. Nie wiem, czy to jest po części wina tłumacza, gdyż Marsjanina czytałam zbyt dawno, aby móc się do tego odnieść. Język wówczas nie powalał na recenzenckie kolana, ale, jeśli mnie pamięć nie myli, nie raził, a w przypadku Artemis mnie razi. Potoczne, urywane zdania, niezręczne odzywki sprawiły, że Jasmine nie stała się dla mnie samodzielną postacią, ale dość żenującą wersją Marka Watneya i to gorzej napisaną. Dla ścisłości dodam tylko, że Marsjanina czytałam w tłumaczeniu Marcina Ringa, a Artemis przełożył Radosław Madejski.
Źródło: Akurat
Skoro już jesteśmy przy języku, to pora na najważniejszy wątek powieści – wątek naukowy. Nie czuję się kompetentna w dziedzinach techniki, które opisuje Weir, pozostawię to zatem mądrzejszym ode mnie. Jeden z moich wykładowców na UG mawiał, że jeśli coś ma więcej niż dwa elementy, to jest "systemem", a to przerasta przeciętnego humanistę. Podpisuję się pod tym obiema rękoma. Mimo tego, jako humanistka wszelkie techniczne perypetie w Marsjaninie nie tylko rozumiałam w ogólnym zarysie, ale przede wszystkim potrafiłam sobie wszystko wyobrazić. Odwrotnie jest z Artemis. Pogubiłam się w opisach, większości naukowych wywodów zupełnie nie zrozumiałam, ale najgorsze było to, że obszernych fragmentów powieści nie potrafiłam uchwycić wizualnie, co być może odebrało mi większą część zabawy. Znów, gdybym miała doradzać autorowi, powiedziałabym mu – mniej opisów technicznych a więcej literackich!
Na koniec zostawiłam sobie trochę pochwał. Ciśnie mi się na usta stwierdzenie, że Andy Weir byłby świetnym scenarzystą, ale jest niestety dość kiepskim pisarzem. Pomysł na powieść jest bardzo dobry, zarys fabuły – z całą, zróżnicowaną plejadą bohaterów o różnej narodowości i przynależności kulturowej – doskonały. Pomysł na nietypową bohaterkę, młodą kobietę wychowaną na Księżycu o burzliwej osobowości – bardzo dobry. Wszystko to jednak w zetknięciu z ograniczonym pisarskim rzemiosłem traci znacznie na swej wartości. Język Andy'ego Weira tylko tam jest wiarygodny, kiedy pisarz przechodzi do swoich ulubionych eksperymentów w kosmicznej próżni, wtedy zdania stają się nagle wielokrotnie złożone, opisy długie i szczegółowe i czytelnik nie ma wątpliwości, że pisarz wie, o czym pisze nawet, jeśli ktoś mógłby doszukać się błędów w jego rozumowaniu lub naukowych luk. Najmocniejszą stroną książki jest rozmach pisarza w stworzeniu dużej, księżycowej struktury i skomplikowanych zabudowań. Chylę czoła przed technicznym kunsztem i architektoniczną wyobraźnią Weira. Film na podstawie Marsjanina był przeciętny. Film na podstawie Artemis może być nie tylko kasowym przebojem, ale ucztą dla wszystkich tych, którzy jak ja lubią podziwiać wymyślone, nowe światy. Ograniczony język Weira nie potrafił mi ich pokazać, ale język filmowy to zupełnie inna historia. Niektóre opowieści są wprost stworzone dla języka dużego ekranu i Artemis jest jedną z nich.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj