To może nie był finał marzeń, ale dostaliśmy w nim wszystko, za co widzowie uwielbiają Asha Williamsa – obrzydliwe sceny, mnóstwo krwi, twisty i Pablo nie w dwóch, a jednym kawałku. I tylko szkoda, że na kolejny sezon będzie trzeba tak długo poczekać.
Drugi sezon
Ash vs. Evil Dead za nami. Choć odcinków było zaledwie dziesięć i to w półgodzinnych formatach, to wystarczyło, aby umocnić miłość widzów do Sama Raimiego i Bruce’a Campbella. Finałowy odcinek rozegrał się (podobnie jak w poprzednim sezonie) w chatce w środku lasu i był kontynuacją poprzedniego, dziewiątego odcinka. Kontynuacją z pewnością godną podtrzymującą nie tylko poziom wspomnianego epizodu, ale i całego sezonu. Bo co tu dużo mówić, choć prawdziwych fajerwerków nie było, to było sporo tryskającej krwi i… dłoni. I pił, o czym nie możemy zapominać. Aha, no i dwie Ruby, co z pewnością było spełnieniem niejednej fantazji. Przynajmniej tych Asha.
Tak więc Ash i ruda studentka zostali zamknięci w piwnicy z Henriettą opętaną przez deadite’y. Dla niego to swoiste deja vu – bo już kiedyś musiał ją zabić, co nie przeszkadzało mu zrobić tego ponownie. Necronomicon, który zabrał mąż Henreitty, również udało się odzyskać dzięki Ruby z tamtych czasów. W tym przypadku nie obyło się bez walki gdzie niestety, jedna z Ruby musiała zginąć. To wystarczyło, by zmienić bieg historii, dzięki czemu Ash odzyskał swoją utraconą wiele lat temu rękę, a Pablo swoje życie. Choć nie do końca. Wszystko było misternym podstępem Baala, który przeżył poprzednie starcie i przybrał skórę martwego Pablo.
Ściśnięcie tego wszystkiego w niecałych 30 minutach dla twórców było nie lada sztuką. Niemniej udało im się z tego wybrnąć, dając widzowi taką rozrywkę, do jakiej został on przyzwyczajony. Mieliśmy więc zabawne gagi m.in. o niby trójkącie Asha z dwiema Ruby, kolejną bardzo obrzydliwą scenę łamiącą pewne tabu dotyczące karmienia dzieci piersią, sporo nawiązań do klasycznego
Martwego Zła (głównie dzięki demonicznej postaci Henrietty, która zaprezentowała nawet wężową głowę), a także demoniczne dzieci Ruby, które na moment powróciły do serialu. Otrzymaliśmy również świetnie zrealizowaną scenę (efektami praktycznymi), w której poznajemy prawdziwe oblicze Baala bez skóry. Całość była ubrana w odpowiednią dynamikę, dzięki czemu trudno było złapać porządnie oddech.
Czy można się czegoś przyczepić w takim razie? Z pewnością tego, że to już koniec drugiego sezonu. Owszem, w każdym odcinku zdarzały się mniejsze lub większe niedociągnięcia, ale oceniając całość,
Ash vs. Evil Dead to porządnie zrealizowany serial, na który po prostu warto czekać. Szkoda, że tak długo.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
⇓
⇓
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h