Mimo że niekwestionowaną gwiazdą serialu jest Bruce Campbell, twórcy Ash vs. Evil Dead postanowili poświęcić odcinki 6 i 7, aby nieco rozszerzyć wątki postaci drugoplanowych. Szczególnie istotne dla dalszego rozwoju fabuły może być ziarenko niepewności, które zasiano odnośnie postaci granej przez Lucy Lawless. Chociaż samej aktorki jest na razie niewiele, to jej postać wyrasta na najbardziej niejednoznaczną z całej ekipy. Wspomniane odcinki pokazały, że jeszcze sporo tu namiesza jako osoba mająca niejasną relację ze światem demonów. Twórcy nie chcą jednak uchylać rąbka tajemnicy zbyt szybko, dlatego wydarzenia z życia bohaterki dozują bardzo oszczędnie. Pewnej dynamiki nabrała również Kelly, która po dotkliwych przeżyciach z demonami staje się coraz większą fight girl - bierze sprawy w swoje ręce, zamiast jedynie towarzyszyć i być cały czas w cieniu. Dana DeLorenzo dzięki swojej niewątpliwej charyzmie świetnie czuje się w tej roli, rozwijając swoją postać z wielkim wdziękiem. Odcinek 6. nieco zwalnia tempo po wybuchowych wydarzeniach na farmie El Brujo. Narracja została tutaj ograniczona głównie do przetrawienia tego, co tam się stało, oraz wyjaśnienia sobie wszystkich kwestii. Ucierpiało na tym nieco tempo, który po szeregu nudnych, ale koniecznych rozmów rozkręca się dopiero od połowy, kiedy do akcji wkraczają demony i niezastąpiony Ash. Choreografia walk, charakteryzacja demonów oraz soczysty czarny humor, tak typowy dla tej serii – wszystko jest na swoim miejscu i w połączeniu daje piorunujący efekt. Wisienką na torcie jest perspektywa pierwszoosobowa przy portretowaniu pędzącego „zła” (typowa zresztą dla samej trylogii), które staje się dzięki temu samoistnym bohaterem filmu. No url Zakończenie 6. odcinka zaskakująco łączy Amandę z grupą Asha. Można pokusić się o wniosek, że będzie to bardzo dobre posunięcie. Jak już mogliśmy się przekonać, sympatyczna policjantka znakomicie radzi sobie w potyczkach słownych i może być godną przeciwniczką dla Asha, który do tej pory nieco zdominował swoich podopiecznych. Tymczasem bohaterka grana przez Jill Marie Jones to wdzięczne połączenie ironii, seksapilu i brawury, które na ekranie wypada bardzo przyjemnie i nie daje się łatwo zdominować. Miejmy nadzieję, że scenarzyści pozwolą wykazać się aktorce kolejnymi wątkami. Fire in the Hole z kolei to rasowe zombie kino opakowane w absurdalny humor Sama Raimiego. Dużo flaków, niezłego gore i leśnej scenerii wprowadza w gęsty klimat postapo. Gdy po chwili na scenie pojawia się samozwańcza bojówka, walcząca i poszukująca odpowiedzi na pytanie o pochodzenie morderczej zarazy, możemy być pewni, że twórcy bardzo świadomie szukali inspiracji w kinie żywych trupów (do których zresztą w dużym stopniu odwołuje się charakteryzacja demonów, stojąca w serialu na bardzo wysokim, kinowym wręcz poziomie). Odcinek 7. to przede wszystkim więcej akcji – z pewnością dużym plusem była zmiana scenerii (z baru na mroczny las) oraz skonfrontowanie bohaterów z grupką nerwowych „policjantów” walczących o życie z krwiożerczymi demonami. Dużo więcej jest dzięki temu również scen gore: zaskakuje swoboda, z jaką twórcy Ash vs. Evil Dead operują flakami, krwią i malowniczo pękającymi czaszkami, przy czym cała przemoc jest wzięta w olbrzymi cudzysłów, dlatego nie obrzydza, a raczej wzbudza ironiczny uśmiech zrozumienia konwencji, w jaką jest wpisana (chociaż twórcy już udowodnili, że potrafią również przestraszyć). Mieszanka czarnego humoru i wyrazistej przemocy na razie sprawdza się bardzo dobrze. Drobne potknięcia po drodze się trafiały, napięcie nie zawsze udało się utrzymać, a dynamika grzęzła w nudnawych dialogach, ale cliffhanger, który zaserwowano nam na koniec 7. odcinka, może sugerować, że najlepsze dopiero przed nami.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj