Otwierający serię Azymut komiks Azimut 1: Les Aventuriers du temps perdu świetnie pokazuje, że ludzka wyobraźnia nie ma ograniczeń. Rzecz jasna ten album nie stanowi czegoś przełomowego, ale dzięki bardzo udanej kreacji świata, kompozycji scenariusza oraz rysunków sprawia, że każda strona potrafi przynieść mniejsze lub większe zaskoczenie. Wejście w kreowany przez autorów świat zajmuje chwilę, ale gdy już się w nim rozgościmy, to wcale nie mamy ochoty go opuszczać. Próba opisania fabuły czy realiów rządzących światem Azymutu nie należy do najprostszych. Już sama wyklejka oprawy zapowiada coś nietypowego - bo jak inaczej określić ryciny opisujące owady i ptaki potrafiące naruszyć strukturę czasu? A to dopiero początek, gdyż twórcy nie oferują niczego wprost, nie tłumaczą; wrzucają czytelnika na głęboką wodę i każą mu płynąć zgodnie z nurtem w nieznane. Na początku poznajemy badającego zmieniające czas ptaki naukowca (i jego syna), kapitana wyprawy godnej samego Kolumba, prywatnego detektywa na tropie złodziejki i piękną narzeczoną króla. Dowiadujemy się, że zniknęła Północ i kompasy nie działają, w królestwach giną korony, a pewien malarz jednocześnie kocha i nienawidzi swojej muzy. To zaledwie zawiązania wątków, zresztą nie wszystkich, a ich rozwinięcie przynosi wiele zaskoczeń. Żeby było jasne - Poszukiwacze zaginionego czasu przynoszą znacznie więcej pytań, niż udzielają odpowiedzi.
Źródło: Wyd. Komiksowe
O ile o scenariuszu Wilfrida Lupano można się wypowiadać z licznymi znakami zapytania, bo większość wątków nadal się rodzi (aczkolwiek należy podkreślić umiejętne wprowadzanie poszczególnych postaci i tworzenie relacji między nimi), to zdecydowanie można wydać opinię o stronie graficznej autorstwa Jean-Babtiste’a Andreadae’a. I będzie to laurka, gdyż ilustracje są zdecydowanie najsilniejszą stroną Poszukiwaczy zaginionego czasu. Nie jest łatwą rzeczą przeniesienie wszystkich tych nieprawdopodobnych, nierzadko surrealistycznych wizji na plansze komiksu. W tym przypadku udało się idealnie: przeważnie zanim przeczyta się tekst w dymku, najpierw ogląda się pełne detali, fantazyjne kadry. Popatrzcie na zamieszczoną powyżej okładkę - to zaledwie przedsmak tego, co oferuje ten album. Świat Azymutu to bajeczny, barwny i bardzo plastyczny obraz łączący elementy z różnych konwencji fantastycznych, z fantasy oraz steampunkiem na czele. Przedziwne istoty (dziwoczki rodzące się z jaj biomechanicznych ptaków), niesamowite kreacje i fantastyczne miasta wypełniają kadry - często wręcz mimochodem, poza nurtem głównej opowieści. Właśnie dla takich albumów powstał komiks: pokazania złożonych wizji, których nie pociągnęłaby literatura, a sam obraz byłby niewystarczający. Wielowątkowość, barwne i jeszcze nie do końca doprecyzowane postacie oraz wyśmienita strona graficzna sprawiają, że seria ma bardzo duży potencjał. Początek jest świetny i tylko rezerwa związana z wieloma niewiadomymi fabularnymi sprawia, że ocena nie jest wyższa. Jeśli autorzy w następnych albumach staną na wysokości zadania, to szykuje się jedna z najbardziej fantastycznych – dosłownie i w przenośni – serii na naszym rynku.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj