Kolejny przykład na to, że życie pisze najlepsze scenariusze. Poznajcie Barry’ego Seala (Tom Cruise), człowieka, którego biografia jest nieprawdopodobna. Facet został pilotem w wieku piętnastu lat i od razu został okrzyknięty jednym z najlepszych pilotów Ameryki. Nie bał się latać nawet do państw, w których trwała wojna. Może dlatego pojawił się na radarze CIA. Centralna Agencja Wywiadowcza postanowiła wykorzystać go do pozyskiwania informacji na temat wojsk komunistycznych w Kolumbii. Barry jako człowiek uzależniony od adrenaliny z miejsca przyjął propozycję. Jednak nie tylko rząd USA docenił talent młodego pilota. Zainteresował się nim także kartel narkotykowy Medellín, na czele którego stał m.in. Pablo Escobar. A to tylko początek zwariowanej historii, w której mamy narkotyki, politykę, miłość i… poszukiwanie nowych granic do przekraczania. American Made to znakomite uzupełnienie serialu Narcos od Netflixa. Wątek, który tam jest ledwie tknięty, tu został znakomicie rozbudowany przez scenarzystę Gary’ego Spinelliego. Wyciągnął on z tej historii samą esencję, w efekcie cały czas trzyma widza w napięciu. Na ekranie ciągle coś się dzieje. Nie ma tu miejsca na dywagacje, rozterki, żale. Podoba mi się też pomysł reżysera Doug Liman, który niedawno zaserwował nam świetne Edge of Tomorrow, by całość miała konwencję spowiedzi głównego bohatera, który czuje, że jego życie dobiega końca. Dzięki temu można było sobie darować długie wprowadzenie i zacząć opowieść od momentu współpracy Barry’ego z CIA. Do tego udało mu się znakomicie oddać klimat zimnej wojny oraz paranoi, jaka panowała wtedy we wszystkich służbach wojskowych. Każdy chciał każdego szpiegować za wszelką cenę. Bardzo często nawet nielegalnie, byle tylko osiągnąć zakładany cel. Od dawna nie widziałem filmu z Tomem Cruisem, w którym mógłby się on wykazać umiejętnościami aktorskimi. Ostatnio jego role ograniczały się do akrobacji i wybiegania z efektownie wybuchających budynków. Teraz jego kreacja przypomina, świetny w mojej opinii, obraz z 1996 r. – Jerry Maguire. Tym razem Cruise gra bardziej niezrównoważonego bohatera, który nie ma szczęścia i bardzo często pakuje się w tarapaty. Za każdym razem ratuje go tylko to, że jest „zwariowanym białasem, który zawsze dolatuje do celu”. Tacy piloci w tamtych czasach byli w cenie. Każdy wysoko postawiony wojskowy, a nawet niektórzy prezydenci, przymykają oko na jego częste kursy USA-Kolumbia-USA, byle tylko z tych podróży przywoził świeżo zrobione zdjęcia komunistycznych baz wojskowych, które pomogą wygrać zimną wojnę. Nikt nie zwraca uwagi na to, że Barry zaczyna mieć tyle gotówki, że nie ma jej gdzie ukrywać. Pieniądze wysypują się z jego każdej szafy, a w miasteczku, w którym mieszka, nagle ni stąd ni zowąd otwiera się coraz więcej banków. Tym filmem Cruise w pełni odkupuje swoje winy za tandetną The Mummy. Jeśli miałbym szukać równie ciekawego filmu opartego na faktach, to mój typ padłby na Lord of War z Nicolasem Cagem z 2005 roku.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj