Komiks Batman #01: Jestem Gotham, który ukazał się na polskim rynku w ramach projektu DC Odrodzenie, relatywnie szybko chce wprowadzić nas w inną już rzeczywistość Mrocznego Rycerza. Po triumfie w pojedynku z Calendar Manem protagonista po raz kolejny wita się z kostuchą, żegnając jeszcze przy tym Alfreda. Pomocną dłoń w jego kierunku wyciągnie dwójka zupełnie nowych bohaterów, w dodatku obdarzonych potężnymi mocami - Gotham i Gotham Girl. Scenarzysta, Tom King, chce bardzo płynnie przejść z wątków historii Batmana z Nowego DC Comics w stronę kolejnych przygód herosa. Chęci jednak to jedno, wykonanie zadania zaś drugie. Problem polega bowiem na tym, że twórcy brakuje jednolitego pomysłu i konsekwencji narracyjnej. W tym tomie względnie mało jest samego Batmana, mnóstwo za to przeplatających się wątków innych postaci, w których gąszczu niejeden czytelnik może się zagubić. King ma dość prostą wizję miasta Gotham: mrok i posępność z Nowego DC Comics zostają zastąpione zwiększeniem natężenia akcji do granic, wyłaniającym się zza każdego rogu niebezpieczeństwem i fajerwerkami. Przez takie podejście cierpi nieco kwestia heroicznej powinności Mrocznego Rycerza, który więcej o niej wszem wobec prawi, niż realizuje. W tej historii ogólnie dużo się mówi, zwłaszcza o tym, jaka zgnilizna moralna trawi tkankę społeczną Gotham. Tego typu konstatacje przewijają się w opowieści raz po raz, jednak czytelnik nie jest w ciemię bity i doskonale wie, że słowa i zapewnienia w tym przypadku nie wystarczą. Scenarzysta próbuje więc zwodzić odbiorcę i nieustannie zapewnia go, że miasto Batmana to najgorsze miejsce na świecie, a potwierdzać to mają pojawiający się w historii z prędkością karabinu maszynowego złoczyńcy. Gdy popatrzymy na to z tej perspektywy, wychodzi na to, że King nie ma jednak czytelnikowi do zaoferowania nic nowego.
Źródło: Egmont
Na tym tle zdecydowanie lepiej prezentuje się wątek de facto głównych bohaterów tomu, Gothama i Gotham Girl. Choć tę dwójkę poznajemy przez pryzmat bardzo silnych motywacji, które popychają ich do walki ze złem, stopniowo będziemy odkrywać, że jedno z nich może mieć niecne i szpetne zamiary względem całego miasta. Szkoda tylko, że ich historia pełna jest narracyjnych skrótów i niedopowiedzeń - nawet same pseudonimy postaci zdają się wskazywać, że King przez chwilę przeżywał kreatywne zaćmienie w swoim procesie twórczym. Na szczęście uzupełnieniem historii Gothamów stają się delikatne nakreślone wątki Psychopirata, Hugo Strange'a, Amandy Waller czy Ligi Sprawiedliwości. Mamy tu do czynienia z prawdziwą mieszanką wybuchową - wisienką na torcie jest przez chwilę wykonujący zadania Mrocznego Rycerza Alfred. Podczas lektury całego tomu będziemy odnosić wrażenie, że King chce możliwie najmocniej zaznaczyć swoją obecność i przejęcie sterów od Scott Snyder - raz wychodzi mu to dobrze, innym razem dużo gorzej. Z pewnością na plus należy zaliczyć takie smaczki, jak wyłaniający się z batmotoru batmobil (ten drugi z kolei wyraźnie inspirowany jest wyglądem pojazdu z animacji Batman: The Animated Series). Trudno jednak rozstrzygnąć, co kierowało scenarzystą w czasie tworzenia takich sekwencji, jak ta z udziałem Mrocznego Rycerza, gdy niczym samotny kowboj postanawia on urządzić sobie rodeo na dachu spadającego samolotu. Tak jakby King chciał z Zamaskowanego Krzyżowca zrobić kogoś więcej niż człowieka z krwi i kości. Byłoby to zrozumiałe, gdyby twórca postanowił być do końca konsekwentny w swoim zamyśle. Na razie jest jednak tak, że równie szybko jak podejmuje wątek większego niż życie Batmana, tak rychło go porzuca.
Żadnych zastrzeżeń nie można mieć do warstwy wizualnej, a zwłaszcza do części rysowanej przez David Finch. Mrok pojawia się tam, gdzie trzeba, stonowane dominanty w tych momentach, w których wymaga tego sytuacja. Podziw budzi także podejście twórców rysunków do ekspozycji postaci - jest ono niezwykle skrupulatne, przemyślane, jakby Finch i spółka bawili się perspektywą. Dlaczego jednak Batman #01: Jestem Gotham można zaliczyć do udanych historii? Wiąże się to z faktem, że opowieść dostarcza nam lekkiej, zupełnie niezobowiązującej rozrywki. W dodatku finałowa sekwencja rodzi nadzieję na ciekawsze wydarzenia w przyszłości. W tomie natrafimy również na subtelne dawki ironii, odwołania do superbohaterskiego elementarza i klasyki, a całość zostaje przyprawiona inną niż w dotychczasowych opowieściach o Mrocznym Rycerzu dynamiką akcji - na razie trudno zawyrokować, czy to zaleta, czy też wada całej serii. Warto sięgnąć po ten komiks, aby w pełni wyrobić sobie własne zdanie o tym, co czytelnikom zaoferował King.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj