Batman Metal. Batman Death Metal. Tom 4 trafia do polskich czytelników jako zwieńczenie serii, która przynajmniej na papierze miała wywrócić uniwersum DC do góry nogami. Scenarzysta Scott Snyder oraz wspomagający go w materii tworzenia Joshua Williamson i James Tynion IV w opowieści o większej niż życie walce superbohaterów DC ze złowrogimi istotami mrocznego multiwersum z jednej strony chcieli zaproponować odbiorcom przeciwwagę dla słynnych "Kryzysów", z drugiej zaś w sposób totalny przeobrazić komiksową rzeczywistość wydawnictwa i popchnąć ją w zupełnie nowym kierunku. Jeśli stare porzekadło o tym, że człowieka powinniśmy rozliczać bardziej z jego końców niż początków, uznamy za punkt odniesienia, finałowy tom serii Death Metal należy podsumować tymi słowami: "odrobinę rozczarowujący". Autorzy opowieści rozmieniają ją na drobne, z zupełnie niezrozumiałych przyczyn zanurzając historię w otchłani pompatyczności tudzież patosu. Serwują kulminacje, które niebezpiecznie ocierają się o miano swoich własnych karykatur. Satysfakcjonuje poziom samej dynamiki wydarzeń i rozwoju akcji, lecz nasze oczekiwania były chyba znacznie większe.  Choć Batman, Superman i Wonder Woman zbudowali misterny plan pokonania Perpetui i mieli stosunkowo wiele czasu na jego realizację, cała misja - w kilku swoich wariantach - zakończyła się niepowodzeniem. Sytuacja dla ocalałych herosów jest tym gorsza, że Najmroczniejszy Rycerz stał się posiadaczem tak wielkiej ilości energii antykryzysu, iż może zamienić rzeczywistość w Multiwersum, Które się Śmieje. Najznamienitsi superbohaterowie muszą postawić wszystko na jedną kartę i - ryzykując przy tym własnym życiem - odtworzyć uprzednio zniszczone wersje przeszłości. Na czytelników czeka więc cała seria fabularnych uniesień w postaci ogromnej batalii dobra ze złem czy śmierci uwielbianych herosów i złoczyńców, ale także bardziej kameralne w formie historie poświęcone pomniejszym postaciom, jak choćby w przypadku pierwszego Superboya. Stawka całej opowieści jest olbrzymia i doprawdy nikt nie wie, jaki wszechświat powstanie, gdy bitewny kurz opadnie na dobre. 
Źródło: Egmont
Snyder na przestrzeni całej serii rozbudził apetyty czytelników w sposób niewyobrażalny; co tu dużo mówić - przymykaliśmy oko na uginającą się pod własnym ciężarem mnogość wątków czy liczbę postaci, nie mówiąc już o niebezpiecznym romansowaniu z patosem, który w wielu miejscach przykrywał wydźwięk rozwoju wydarzeń. W ostatnim tomie Death Metalu wszystkie te grzechy widać jednak jak na dłoni i - mówię to z ogromnym żalem - autor niespecjalnie potrafi znaleźć sposób na to, aby przekonać nas do ich odpuszczenia. Najlepszym na to dowodem jest warstwa dialogowa; najważniejsze postacie zachowują się tak, jakby tkwiły w mentalnej wieży Babel, wygłaszając pompatyczne hasła o losach wszechświata albo tonąc w odmętach scenariuszowej ckliwości. Prawdziwym kuriozum staje się również to, co Snyder robi z Najmroczniejszym Rycerzem czy Batmanem, Który się Śmieje - jak do tej pory przerażająca swoją złowrogością postać zamienia się w narwańca, który postanawia unicestwić wszechświat, bo wtedy będzie klawo. Na całe szczęście twórca dobrze radzi sobie w aspekcie nieustannego podkreślania monumentalności przedstawionych wydarzeń; choć Snyderowi po tym tomie można zarzucić naprawdę wiele, w materii czerpania pełnymi garściami z konwencji superbohaterskiego eventu i bombardowania odbiorców tym, co widowiskowe, autor działa bez zarzutu.  Niezwykle trudno ocenić warstwę graficzną tego albumu, przede wszystkim z uwagi na to, że tworzyły ją blisko... dwa tuziny rysowników. Tak potężna armia artystów sięga po naprawdę przeróżne środki wyrazu i siłą rzeczy niektóre ilustracje będą prezentować się znacznie lepiej od innych i odwrotnie. Z drugiej jednak strony intryguje fakt, że oprawa wizualna jest w tym przypadku zaskakująco wręcz spójna, jakby każdy z rysowników nieustannie miał na uwadze, jakie zasady grą obowiązują w stworzonej przez Snydera serii.  Batman Metal. Batman Death Metal. Tom 4 w ostatecznym rozrachunku możemy uznać za komiks, który domyka serię iście wybuchową; sęk w tym, że o ile otwierające odsłony cyklu przychodziły w dźwięku eksplodujących bomb, o tyle jego kulminacja w tej perspektywie będzie raczej przywodzić na myśl kapiszon. To jedna z tych niezobowiązujących opowieści, w której wartka akcja i zabawne momenty mają przenieść czytelnika do kolejnego rozdziału. Tu jednak znów pojawiają się schody: postrzegany holistycznie Death Metal miał najpierw rozsadzić uniwersum DC, a później uporządkować je na nowo. Tym trudniej zrozumieć to, że po lekturze finałowego tomu możemy dojść do wniosku, iż cały event - z wyraźnie "kryzysowym zacięciem" - okazał się zaledwie przystankiem w drodze do jeszcze "doskonalszej" naprawy wszechświata komiksowego giganta. Tak to już jednak w świecie superbohaterów bywa: od początku do końca, przy czym żaden z końców nie jest definitywny. 
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj