W poprzednich dwóch albumach Jason Aaron i Jason Latour poznaliśmy już dobrze mieszkańców hrabstwa Craw, a także bezwzględne zasady, jakie rządzą tym zakątkiem amerykańskiego Południa. Rządzi tam trener Euless Boss – i to dotyczy to nie tylko drużyny futbolu amerykańskiego, ale też pozostałych aspektów życia w hrabstwie.
Historie zawarte w trzecim tomie Bękartów z Południa jedynie uzupełniają ten obraz. Tym razem czytelnik nie otrzymuje dłuższej historii, a swego rodzaju prezentację postaci; często drugoplanowych, pojawiających się gdzieś w tle. Niektóre z tych opowieści są interesujące, inne raczej niespecjalnie potrafią przykuć uwagę.
Co zatem znajdziemy w tym albumie? Między innymi historii człowieka złamanego, który brzydzi się swoim obecnym życiem, a jednocześnie jego nieporadne próby zmiany są skazane na niepowodzenie. Będą też opowieści o pomocnikach trenera Bossa – z pozoru bardzo podobnych do siebie, ale w rzeczywistości zupełnie inaczej odbierających okrutne czyny, których się dopuszczają. Będzie też historia samotnika, który sam postanawia wymierzać boską (i ludzką) sprawiedliwość, a także chłopca, który chce coś zmienić.
Powyższe opowieści, nierzadko wykorzystujące luźne nitki z wcześniej przedstawiany wątków, niewiele wnoszą do całej opowieści. Same w sobie są interesujące; a na pewno zaskakujące. Rzadko się zdarza, by Aaron poprowadził narrację w łatwy do przewidzenia sposób. Potrafi zaskoczyć… a przynajmniej pokazać nawet zgrany pomysł fabularny w nieco innym, brutalniejszym świetle.
W Southern Bastards: Homecoming pojawiają się może ze dwa wątki, które będą miały większy wpływ na dalszą fabułę tej opowieści. Po pierwsze trenerowi Bossowi powoli zaczyna się osuwać grunt spod nóg na skutek serii mniejszych, osobno pewnie nic nieznaczących wydarzeń. Po drugie w końcówce albumu zamieszczony jest zeszyt nawiązujący do ostatnich scen z Był to facet, co się zowie – czytelnik bliżej poznaje córkę Earla Tubba i może zacząć spekulacje jak będzie przebiegała nieunikniona konfrontacja w następnych częściach. Jednakże, znając dotychczasowe zwroty w scenariuszu Aarona, niczego jeszcze nie można być pewnym.
Graficznie nie ma zaskoczeń. Latour stosuje te same zabiegi i technikę, co we wcześniejszych tomach. Ostre i nieco karykaturalne rysy postaci i stonowana kolorystyka nadają całości wyrazu – a kadry, które nieco odchodzą od tego schematy, są przez to jeszcze mocniejsze.
Mimo wszystko Powrót do domu jest albumem nieco słabszym od swoich dwóch poprzedników. Zabrakło wyrazistej osi spinającej zamieszczone historie. Idąc tropem literackim: to raczej zbiór opowiadań powiązanych wspólnymi realiami niż kolejny tom cyklu. Niezły, ale jednak sprawiający wrażenie swego rodzaju wypełniacze przed kolejnymi aktami dramatu.