Nowy dokument o rodzinie Beksińskich właśnie wchodzi na ekrany kin. Surowe sprawozdanie ich nieszczęśliwej historii okazuje się poruszającą refleksją o ulotności życia, którą zdecydowanie warto obejrzeć.
Rodzina Beksińskich nie jest nieznajoma kinematografii - traktowała o niej zeszłoroczna
Ostatnia rodzina Jana P. Matuszyńskiego, która zdobyła główną nagrodę Festiwalu Filmowego w Gdyni. Tym razem na ekrany kin wchodzi zupełnie nowa propozycja – dokumentalny
Album wideofoniczny, który jest niczym innym jak czystą relacją, pamiętnikiem, zapisem nieszczęśliwej historii Zdzisława, Zofii i ich syna, Tomasza. Trudno o lepszy moment na zapoznanie się z podobną produkcją – ponura listopadowa aura idealnie wpasowuje się w klimat filmu, jeszcze bardziej skłaniając widza do refleksji. A ta po seansie jest naprawdę głęboka.
By przystąpić do oglądania dokumentu, wcale nie trzeba mieć dużej wiedzy na temat historii rodziny – rzecz toczy się bardzo płynnie, a widz krok po kroku wprowadzany jest w zawiłości i specyficzną atmosferę, jaka panowała między jej członkami. Punktem wyjścia do rozpoczęcia opowieści jest informacja o samobójczej śmierci Tomasza, co w pewnym sensie wpływa na odbiór tego, co zastaniemy dalej. W dokument wchodzimy z poczuciem, że oto przed nami świadectwo długiej - bo ponad czterdziestoletniej - drogi, która bynajmniej nie kończy się happy endem.
W filmie mamy do czynienia z dwoma torami opowieści. Pierwszy, dźwięk z offu, jest historią opowiadaną przez starszego Zdzisława Beksińskiego, który z perspektywy czasu dokonuje podsumowania swojego dotychczasowego życia. To właśnie on wspomina syna, żonę, wraca pamięcią do czasów przed ich śmiercią i zastanawia się, jakby to było, gdyby los potoczył się inaczej. Drugi, obraz archiwalny, to zapis kolejno postępujących po sobie wydarzeń, które rozpoczynają się w roku 1957 w Sanoku. Młodzi Beksińscy właśnie zakładają wspólny dom i oczekują przyjścia na świat swojego pierwszego i jedynego dziecka. Obydwie narracje zgrabnie się ze sobą przeplatają, a jedna staje się uzupełnieniem drugiej. Dzięki temu uwaga widza w zasadzie nie słabnie – przez cały seans miałam wrażenie, jakbym uczestniczyła w hipnotyzującym słuchowisku radiowym. Spokojny głos Beksińskiego tylko temu sprzyja – artysta wypowiada się pięknie i potrafi oczarować swoją opowieścią na tyle, że nie chce się odchodzić od ekranu.
Całość zmontowana jest z autentycznych materiałów archiwalnych, z których większość nie widziała do tej pory światła dziennego. Poza obrazem kręconym ręką Zdzisława Beksińskiego, w filmie pojawiają się także zdjęcia bądź nagrania audio, zawierające wypowiedzi bohaterów. Nie ma tu narratora - historia zdaje się toczyć sama, kadr za kadrem, zdjęcie za zdjęciem, bez żadnej potrzeby wyjaśnień i dopowiedzeń. Jak sam tytuł głosi, ten film jest albumem, którego strony kolejno otwierają się przed widzem. I choć - jak to w albumie - pojawiają się w nim obrazy artysty, nie jest to opowieść o jego malarskiej karierze. Rzecz koncentruje się tylko na relacji ojcowsko-synowskiej i w głównej mierze dotyczy postaci Tomasza – to on staje się punktem odniesienia dla wszystkich postępujących po sobie wydarzeń, których właśnie stajemy się świadkami.
W tym wszystkim jest pewne poczucie naruszania cudzej intymności – niejednokrotnie czułam się jak intruz, podglądacz, którego nie powinno tam być. Nagrania prawdopodobnie powstawały tylko do użytku prywatnego, a zapoznawanie się z nimi wprowadza widza w pewną niezręczność, a nawet niepokój. Specyficzna atmosfera jaka panowała w domu Beksińskich udziela się już od pierwszych chwil dokumentu – choć jesteśmy tylko obserwatorami, wszystkie emocje, tak widoczne między wierszami, bombardują nas z ogromną siłą. Mroczny i pesymistyczny klimat nadbudowywany jest dodatkowo ujęciami obrazów Beksińskiego, bardzo ponurych i ciężkich. Rozmowy o śmierci, przemijaniu, trumnach czy zwłokach... Smutne i nieszczęśliwe oblicza członków rodziny... Rejestrując to wszystko na taśmie, Beksiński dał nam wgląd w najbardziej prywatne obszary swojego życia, a z tą świadomością momentami naprawdę można poczuć się nieswojo. Ale to trochę tak, jak z zakazanym owocem - mimo niezręczności, całość ogląda się z niesłabnącym zainteresowaniem i chęcią, by dowiedzieć się jeszcze więcej. Jednak ci widzowie, którzy oczekują, że film odpowie na wszystkie pytania i postawi konkluzję nad fatum rodziny, prawdopodobnie się przeliczą. Niektóre rzeczy nigdy nie zostaną wyjaśnione i z tą świadomością trzeba się po prostu pogodzić.
Beksińscy. Album wideofoniczny to 80-minutowa refleksja. Ponowne sięgnięcie do ulotnych chwil, które na zawsze zostały zamknięte na taśmie filmowej. Rzut oka i chłodna analiza tego, co się wydarzyło oraz zaduma nad tym, jak inaczej mogłoby to wyglądać, gdyby tylko... No właśnie. Choć wyczyszczony z subiektywizmu reżysera i pozbawiony jakiejkolwiek próby oceny, film pozostaje ogromne pole do interpretacji właśnie nam, widzom. Od nas zależy, czy wyciągniemy z niego lekcję, czy potraktujemy jako ciekawostkę. Pewnym jest, że
Album na długo pozostanie w głowie, wraz z dźwięczącym echem tych, którzy już odeszli. Zafascynuje każdego, kto ma w sobie odrobinę melancholii.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
⇓
⇓
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h