Beksińscy. Album wideofoniczny – recenzja filmu
Data premiery w Polsce: 10 listopada 2017Nowy dokument o rodzinie Beksińskich właśnie wchodzi na ekrany kin. Surowe sprawozdanie ich nieszczęśliwej historii okazuje się poruszającą refleksją o ulotności życia, którą zdecydowanie warto obejrzeć.
Nowy dokument o rodzinie Beksińskich właśnie wchodzi na ekrany kin. Surowe sprawozdanie ich nieszczęśliwej historii okazuje się poruszającą refleksją o ulotności życia, którą zdecydowanie warto obejrzeć.
Rodzina Beksińskich nie jest nieznajoma kinematografii - traktowała o niej zeszłoroczna Ostatnia rodzina Jana P. Matuszyńskiego, która zdobyła główną nagrodę Festiwalu Filmowego w Gdyni. Tym razem na ekrany kin wchodzi zupełnie nowa propozycja – dokumentalny Album wideofoniczny, który jest niczym innym jak czystą relacją, pamiętnikiem, zapisem nieszczęśliwej historii Zdzisława, Zofii i ich syna, Tomasza. Trudno o lepszy moment na zapoznanie się z podobną produkcją – ponura listopadowa aura idealnie wpasowuje się w klimat filmu, jeszcze bardziej skłaniając widza do refleksji. A ta po seansie jest naprawdę głęboka.
By przystąpić do oglądania dokumentu, wcale nie trzeba mieć dużej wiedzy na temat historii rodziny – rzecz toczy się bardzo płynnie, a widz krok po kroku wprowadzany jest w zawiłości i specyficzną atmosferę, jaka panowała między jej członkami. Punktem wyjścia do rozpoczęcia opowieści jest informacja o samobójczej śmierci Tomasza, co w pewnym sensie wpływa na odbiór tego, co zastaniemy dalej. W dokument wchodzimy z poczuciem, że oto przed nami świadectwo długiej - bo ponad czterdziestoletniej - drogi, która bynajmniej nie kończy się happy endem.
W filmie mamy do czynienia z dwoma torami opowieści. Pierwszy, dźwięk z offu, jest historią opowiadaną przez starszego Zdzisława Beksińskiego, który z perspektywy czasu dokonuje podsumowania swojego dotychczasowego życia. To właśnie on wspomina syna, żonę, wraca pamięcią do czasów przed ich śmiercią i zastanawia się, jakby to było, gdyby los potoczył się inaczej. Drugi, obraz archiwalny, to zapis kolejno postępujących po sobie wydarzeń, które rozpoczynają się w roku 1957 w Sanoku. Młodzi Beksińscy właśnie zakładają wspólny dom i oczekują przyjścia na świat swojego pierwszego i jedynego dziecka. Obydwie narracje zgrabnie się ze sobą przeplatają, a jedna staje się uzupełnieniem drugiej. Dzięki temu uwaga widza w zasadzie nie słabnie – przez cały seans miałam wrażenie, jakbym uczestniczyła w hipnotyzującym słuchowisku radiowym. Spokojny głos Beksińskiego tylko temu sprzyja – artysta wypowiada się pięknie i potrafi oczarować swoją opowieścią na tyle, że nie chce się odchodzić od ekranu.
Całość zmontowana jest z autentycznych materiałów archiwalnych, z których większość nie widziała do tej pory światła dziennego. Poza obrazem kręconym ręką Zdzisława Beksińskiego, w filmie pojawiają się także zdjęcia bądź nagrania audio, zawierające wypowiedzi bohaterów. Nie ma tu narratora - historia zdaje się toczyć sama, kadr za kadrem, zdjęcie za zdjęciem, bez żadnej potrzeby wyjaśnień i dopowiedzeń. Jak sam tytuł głosi, ten film jest albumem, którego strony kolejno otwierają się przed widzem. I choć - jak to w albumie - pojawiają się w nim obrazy artysty, nie jest to opowieść o jego malarskiej karierze. Rzecz koncentruje się tylko na relacji ojcowsko-synowskiej i w głównej mierze dotyczy postaci Tomasza – to on staje się punktem odniesienia dla wszystkich postępujących po sobie wydarzeń, których właśnie stajemy się świadkami.
W tym wszystkim jest pewne poczucie naruszania cudzej intymności – niejednokrotnie czułam się jak intruz, podglądacz, którego nie powinno tam być. Nagrania prawdopodobnie powstawały tylko do użytku prywatnego, a zapoznawanie się z nimi wprowadza widza w pewną niezręczność, a nawet niepokój. Specyficzna atmosfera jaka panowała w domu Beksińskich udziela się już od pierwszych chwil dokumentu – choć jesteśmy tylko obserwatorami, wszystkie emocje, tak widoczne między wierszami, bombardują nas z ogromną siłą. Mroczny i pesymistyczny klimat nadbudowywany jest dodatkowo ujęciami obrazów Beksińskiego, bardzo ponurych i ciężkich. Rozmowy o śmierci, przemijaniu, trumnach czy zwłokach... Smutne i nieszczęśliwe oblicza członków rodziny... Rejestrując to wszystko na taśmie, Beksiński dał nam wgląd w najbardziej prywatne obszary swojego życia, a z tą świadomością momentami naprawdę można poczuć się nieswojo. Ale to trochę tak, jak z zakazanym owocem - mimo niezręczności, całość ogląda się z niesłabnącym zainteresowaniem i chęcią, by dowiedzieć się jeszcze więcej. Jednak ci widzowie, którzy oczekują, że film odpowie na wszystkie pytania i postawi konkluzję nad fatum rodziny, prawdopodobnie się przeliczą. Niektóre rzeczy nigdy nie zostaną wyjaśnione i z tą świadomością trzeba się po prostu pogodzić.
Beksińscy. Album wideofoniczny to 80-minutowa refleksja. Ponowne sięgnięcie do ulotnych chwil, które na zawsze zostały zamknięte na taśmie filmowej. Rzut oka i chłodna analiza tego, co się wydarzyło oraz zaduma nad tym, jak inaczej mogłoby to wyglądać, gdyby tylko... No właśnie. Choć wyczyszczony z subiektywizmu reżysera i pozbawiony jakiejkolwiek próby oceny, film pozostaje ogromne pole do interpretacji właśnie nam, widzom. Od nas zależy, czy wyciągniemy z niego lekcję, czy potraktujemy jako ciekawostkę. Pewnym jest, że Album na długo pozostanie w głowie, wraz z dźwięczącym echem tych, którzy już odeszli. Zafascynuje każdego, kto ma w sobie odrobinę melancholii.
Źródło: zdjęcie główne: materiały prasowe
Poznaj recenzenta
Michalina ŁawickaDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1962, kończy 62 lat
ur. 1968, kończy 56 lat
ur. 1988, kończy 36 lat
ur. 1980, kończy 44 lat
ur. 1965, kończy 59 lat