Zwykło się mawiać – jaki popyt, taka podaż. W przypadku rozrywki ze srebrnego ekranu powinno to brzmieć raczej – jaka widownia, taka telewizja. Teza ta jednak nie jest do końca prawdziwa. Siła oddziaływania jedenastej muzy jest dzisiaj tak silna, że bardzo często to właśnie ona kreuje gusta masowej widowni. Chcąc trafić do jak najszerszej publiki, zadowalając przy tym reklamodawców, komercyjna telewizja musi kreować produkcje – delikatnie mówiąc – niezbyt wymagające pod względem intelektualnym, ale za to bardzo atrakcyjne wizualnie. Po co myśleć, jeśli możemy sobie popatrzeć. Na takiej zasadzie powstał serial Belle Epoque. Niestety TVN tym razem nie docenił widzów, którzy już po pierwszych odcinkach odrzucili ten miałki produkt. Trzeci odcinek za nami. Tym razem opowieść skupia się wokół zbiorowego grobu niemowlaków odkrytego w zgliszczach spalonego domu, w którym znaleziono również ciało kobiety. Jan Edigey-Korycki rusza tropem i wpada na ślady niecnego procederu. Oprócz wątku głównego, najnowszy epizod skupia się na kilku motywach z poprzednich odsłon. Dowiadujemy się na przykład, że to nie nasz protagonista zabił w trakcie pojedynku swojego ówczesnego rywala oraz towarzyszymy Janowi podczas miłosnych przygód. Zarys fabularny głównego wątku może więc zaintrygować, jednak realizacja woła już o pomstę do nieba. Korycki przeprowadza swoje śledztwo w istnie ekspresowym tempie. Beznamiętnie odhacza kolejne części mrocznej zagadki, aż trafia na głównego antagonistę, którego nokautuje jednym celnym ciosem. Jeśli ktoś liczył jeszcze na zbieżność pomiędzy Belle Epoque a Ripper Street, to przy trzecim odcinku TVN-owskiej serii straci wszelkie złudzenia. Śledztwo tutaj jest mało finezyjne i zupełnie nieinteresujące. Oprócz kilku wylanych kobiecych łez, brak tutaj jakichkolwiek emocji. Paweł Małaszyński w roli Koryckiego jest twardy jak głaz, ale też drewniany niczym kłoda. Obserwując jego działania, trudno zaangażować się w oglądaną historię, ponieważ główny bohater sam ma ją gdzieś. Odwalić i zapomnieć – można odnieść wrażenie, że takie są motywacje Koryckiego. Abstrahując od fabuły, trzeba przyznać, że serial nadal wygląda bardzo dobrze pod względem technicznym. Pięknie prezentują się aktorzy, kostiumy, scenografie, charakteryzacje. Pojawiło się nawet trochę brudu, na którego brak narzekali widzowie po pierwszych epizodach. Praca kamery i kolorystyka także zadowalają, jednak jest widoczna pewna stylistka charakterystyczna dla innych TVN-owskich produkcji. Nie ma w tym wielkiej oryginalności, ale widać pewną rękę speców od kwestii technicznych. Twórcy często stosują sprawdzony efekt, podczas którego współczesne, mroczne utwory muzyczne mają za zadanie podkreślić estetykę obrazu. Mieliśmy to już w Peaky Blinders. Tam działało to fenomenalnie. Tylko że czym innym są dźwięki Toma Waitsa i Nicka Cave’a akcentujące wielkie emocje targające bohaterami Peaky Blinders, a czym innym rzewna piosenka towarzysząca grze wstępnej Jana Koryckiego i jego oblubienicy. Dobrze dobrana muzyka zawsze pozytywnie wpływa na klimat produkcji. W Belle Epoque twórcy chcieliby miłymi dla ucha dźwiękami załatwić całą sprawę. Najpierw trzeba zbudować postacie, nakreślić relacje między nimi i nadać konkretny ton opowieści. Później można ewentualnie ubarwiać wszystko muzyką. TVN po raz wtóry nie traktuje swoich widzów poważnie. Mając taką siłę oddziaływania, producenci odpowiedzialni za seriale powinni zaryzykować i idąc śladem zagranicznych stacji telewizyjnych, stworzyć coś, co byłoby choć trochę wyzwaniem intelektualnym dla oglądających. Do tego jednak trzeba zatrudnić speców od opowiadania historii, inwestując nie tylko w warstwę techniczną. Podobnie jak to zrobił Canal+ w serialu Belfer czy TVP w produkcji Artyści.  Te dwa polskie seriale, które zachwyciły tym wszystkim, z czym Belle Epoque jest na bakier, są doskonałym przykładem, że oryginalność i odwaga popłaca. Współczesny polski widz, wychowany na zagranicznych, ambitnych produkcjach telewizyjnych, ma świadomość, jak powinno się dzisiaj tworzyć seriale. TVN jednak kieruje swój produkt do fanów telewizji śniadaniowej, Trudnych spraw i Kuby Wojewódzkiego, utwierdzając ich w przekonaniu, że na małym ekranie się inaczej nie da. Chcecie ambitnej opowieści, idźcie do kina. A to przecież nieprawda. Forma telewizyjna daje dzisiaj dużo więcej możliwości niż kinematografia. Niestety nie w serialu TVN.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj