Black Lightning jest serialem zupełnie innym, niż pozostałe twory tak zwanego Arrowverse, ponieważ od początku był tworzony jako produkt autonomiczny i dopiero z czasem został powiązany z pozostałymi tytułami. To jednak kompletnie nie wpłynęło na podejście do opowiadania historii, poruszanie ważnych wątków oraz konsekwencje rozwijania serialu. W odróżnieniu od swoich być może nawet bardziej popularnych kolegów, przygody Black Lightninga nie są oparte na romansach i nie ma tu trójkątów miłosnych, a jak pojawiają się już wątki uczuciowe (w tym sezonie pomiędzy Khalilem i Jennifer, Anisą i Grace czy państwem Pearce), staje się to narzędziem opowiadania historii, budowania relacji i pokazania dojrzewania postaci. Nie jest to ani priorytet, ani nie przytłacza najważniejszych aspektów serialu. Po prostu w kilku odcinkach gdzieś to przemyka w tle i ma w sobie więcej emocji i dojrzałości, niż jakikolwiek wątek pokrewny z Flasha, Arrow, Batwoman czy nawet Legends of Tomorrow. Nie jest to oczywiście dramaturgia najwyższych lotów, serwująca niezapomniane kreacje i wzruszenia, ale twórcy chcą wykorzystać ten motyw do powiedzenia czegoś na temat bohaterów. Samo połączenie z Arrowverse nastąpiło właśnie w tym sezonie i odbyło się w ramach crossoveru Kryzysy na nieskończonych Ziemiach, w którym tytułowy Black Lightning uczestniczył. Gdy była emisja, twórcy nie krzyczeli głośno, że w samym Black Lightning ten wątek również będzie mieć kluczowe znaczenie. Co prawda, nie jest on stricte powiązany z tamtymi wydarzeniami, ale pokazuje sytuację Jeffa i jego rodziny w momencie pojawienia się tajemniczej czerwonej burzy i jak to ona wpływa na Jennifer, a także jak Jeff znika, by pojawić się obok Flasha i spółki. Udaje się nie tylko wykorzystać ten wątek do rozwoju i pogłębienia kwestii rosnącej mocy Jennifer. Ku mojemu zaskoczeniu operują tym na tyle sprawnie, aby rozwinąć samą bohaterkę, stawiając ją w moralnej kulminacji. Problem tego wątku jest tak naprawdę jeden: w kolejnym odcinku dowiadujemy się od Gambiego, że ten świat może być inny przez to połączenie równoległych światów. W końcu ten superbohater jest teraz na jednej Ziemi z Supergirl, Flashem i spółką. Problem jest taki, że na tym kończą się powiązania, a rzeczywistość Black Lightninga w najmniejszym stopniu się nie zmieniła w tym sezonie. To trochę problematyczne, bo coś, co miało kluczowy wpływ na dalsze losy serialu i bohatera, zostało po prostu zlekceważone. Fabularnie wszystko jest związane z mało legalnymi działaniami organizacji ASA na terenie Freeland oraz planowanym atakiem żołnierzy Markovii. Cała kwestia tego konfliktu z Markovią jest, delikatnie mówiąc, naciągana, bo obcy kraj atakuje miasto na terenie Stanów Zjednoczonych bez wiedzy jego władz. Oczywiście działają oni bardziej jak terroryści, ale i tak trudno w to uwierzyć. Nie przeczę jednak, że powiązanie tej historii z meta-ludźmi i postępkami ASA ma sens. Twórcy połączyli to  sprawnie i z pomysłem. Przede wszystkim konsekwentnie opowiadają tę historię od początku do końca, bez motania się, zmian konwencji, decyzji czy wycofywania się z jakichś ustaleń. Nawet jeśli coś nie gra, to za ten aspekt należy pochwalić, bo czuć w tym egzekucję dopracowanej wizji. Black Lightning zawsze był serialem, który poruszał wątki społeczne, rasowe i polityczne. Wychodziło to raz lepiej, raz gorzej. Tym razem jest to bardziej przemyślane. Dlatego można odnieść wrażenie, że tego typu motywy bardziej trafią do widza, ponieważ są narzędziem opowiadania historii, a nie jak w przypadku Arrowverse motywem przytłaczającym wszystko, co się da. Jest mądrze, ciekawie i z solidnymi wnioskami o charakterze uniwersalnym. Nikt tutaj nie daje jakiejś jednej perspektywy. Nawet gdy dowiadujemy się o motywacji przywódcy Markovii, który z wiarygodnych przyczyn nienawidzi Ameryki stworzonej przez białych, nikt mu nie przytakuje i nie mówi, że ma rację. Są pokazane różne spojrzenia, dające do zrozumienia, że twórcy nie chcą ani prawić kazań, ani przytłaczać swojej historii. Po prostu te wątki odpowiednio wybrzmiewają i działają.
fot. The CW
To, co najbardziej zaskakuje w 3. sezonie Black Lightning, to sceny akcji. Jak oglądacie Flasha, Supergirl, Batwoman czy do niedawna Arrowa, wiecie, że było z tym różnie. W tym przypadku mamy zaskakująco dobry poziom walk opartych na pomysłowej i dopracowanej choreografii oraz dobrych zdjęciach. Dzięki temu, gdy Thunder / Black Bird, Black Lightning czy Painkiller wykorzystują sztuki walki, twórcy znajdują sposób, by odpowiednio nacechować choreografię, z efektownością łącząc umiejętności z supermocami. To tak powinno wyglądać, bo to imponuje i budzi pozytywne wrażenie. Większość starć w tym sezonie trzyma dobry telewizyjny poziom i zostawia całe Arrowverse w tyle. Pod tym względem 3. sezon prezentuje wyjątkową jakość również na tle poprzednich. Zastanawiam się, czy dużym powiewem świeżości i atutem tego sezonu nie jest minimalizacja roli Tobiasa, czyli czarnego charakteru poprzednich dwóch. Jego rola jest marginalna, bo głównymi złoczyńcami są przywódcą ASA, agent Odell oraz Gravedigger z Markovii (ta postać ma duży potencjał na kolejny sezon!). To pozwala pokazać inne dynamiki relacji oraz zbudować całkowicie inny poziom zagrożenia, bo pomimo sympatii do postaci Tobiasa, z czasem wydawał się on zbyt sztampowy i stereotypowy. Jednocześnie jednak w pewnych momentach twórcy wpadli na absurdalny pomysł wskrzeszenia Lady Eve, co jest zbyteczne i najsłabsze w tym sezonie. Zresztą cały wątek gangsterski Lali wydaje się całkowicie bez pomysłu i wciśnięty na siłę. Niewiele wnosi do całej historii. Obok tego pojawia się też nowy bohater imieniem Brandon, który jest nudny, a pod koniec sezonu wręcz irytujący. Widać więc, że nie wszystkie decyzje udały się tak, jakby można było tego oczekiwać.
fot. The CW
Takim rozczarowaniem jest kwestia Billa Hendersona. Postać policjanta towarzyszyła serialowi od początku i w kulminacjach stał się on charyzmatycznym bojownikiem o wolność miasta. Gdy jednak przyszło co do czego i twórcy postanowili go uśmiercić, pozostał tylko niesmak i niedowierzanie. Scena jest nijaka i wymuszona. Tak jakby ta decyzja została wymyślona naprędce i trzeba było jakoś to ogarnąć. Taka postać zasługuje na więcej. Koniec końców 3. sezon Black Lightning to nie tylko najlepsza seria tego serialu, ale przede wszystkim dobra, przemyślana i dopracowana historia. Taka, w których fabuła, walka o życie i rodzinne relacje są kluczem, a wszystko jest okraszone klimatem, charakterem i stylem. To chyba najlepsze słowo opisujące ten serial, bo ma on swój unikalny sznyt, który często obrazowany jest przez świetne dopasowanie hip-hopowych numerów do scen, których normalnie byśmy pewnie tak nie połączyli. Dzięki temu wiele razy działa to wyśmienicie i jedynie pozostawia z pozytywnym zaskoczeniem. Oby w 4. sezonie twórca nie stracił weny, bo czuć, że wie, co robi. Tworzy naprawdę kawał dobrej serialowej rozrywki w komiksowym klimacie.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj