"
Bliskość" ("Togetherness") niedługo dołączy do grona seriali, które dla ułatwienia oraz wygody i ze względu na swój 30-minutowy format są kategoryzowane jako telewizyjne komedie rodzinne. Ludzie zaś usłyszą to magiczne słowo na
k i po seansie zdziwią się, że czysto zabawnych sytuacji i slapstickowego humoru wcale nie ma tu zbyt dużo. Nowy serial HBO to pozycja obowiązkowa dla miłośników sundance’owych klimatów oraz tych widzów, którzy mają dość ogranych sitcomowych schematów i chcieliby zobaczyć niekonwencjonalny komediodramat o życiu zagubionych czterdziestolatków.
Brett i Michelle to mieszkające na przedmieściach Los Angeles małżeństwo z dwójką małych dzieci. Są więźniami wszechobecnej rutyny i choć zdają sobie sprawę, że taki stan rzeczy wcale ich nie uszczęśliwia, to wyrwanie się z niego wydaje się niemożliwe. Spędzają ze sobą mnóstwo czasu, ale prawdziwa emocjonalna więź to to, czego im na co dzień brakuje. Pierwszym krokiem do naprawienia problemu jest zdanie sobie sprawy, że on istnieje. I tę fazę bohaterowie mają opanowaną do perfekcji, ale co dalej? Jak sprawić, żeby znów poczuli się jak za dawnych lat? Choć jeszcze nie zdają sobie z tego sprawy, odpowiedź przypałętała się pod ich dach w postaci łysiejącego aktora bez perspektyw i nieznoszącej samotności sprzedawczyni dmuchanych ogrodowych domków.
Alex jest najlepszym przyjacielem Bretta, a Tina siostrą Michelle. Oboje planują opuścić LA, ale po jednym dniu spędzonym z wypalającym się małżeństwem decydują się zostać i zamieszkać w ich salonie. Nikt jeszcze nie potrafi tego jasno zdefiniować, ale z jakiegoś powodu wszyscy są takim obrotem spraw pozytywnie zaskoczeni. Podświadomie wiedzą, że to może być dla każdego z nich nowy początek i możliwość odnalezienia tytułowej bliskości.[video-browser playlist="650505" suggest=""]
Nie brzmi zbyt komediowo, co nie? Taka jest bowiem esencja tego serialu - biorąca na warsztat naprawdę poważne motywy. Ewolucja tych bohaterów będzie jednak wypełniona sekwencjami pełnymi luzu i swobody, które wywołają uśmiech na naszych twarzach. Oni muszą bowiem dojrzeć poprzez przypomnienie sobie czasów młodości i nieraz jak nastolatkowie będą się zachowywać, co Alex i Tina udowodnili w pilocie.
"Bliskość" to komediodramat z krwi i kości, który udanie potrafi dotknąć problemów, z którymi widz może się zidentyfikować, ale robi to w naturalny, nienachalny i lekki sposób.
Ogromna w tym zasługa rewelacyjnie dobranej obsady, która składa się z aktorów czujących się doskonale w tego typu produkcjach
indie. Mark Duplass (
"Czworo do pary") może wykazać się nie tylko jako scenarzysta, ale także przed kamerą - i wychodzi mu to co najmniej dobrze. Świetna jest także Melanie Lynskey, która ma za sobą role w multum niezależnych filmów, ale i tak większość oglądających będzie znało ją z
"Dwóch i pół". Jednak w kreacje, które w przyszłości mogą przynieść im jakieś nagrody, wcielają się Steve Zissis oraz Amanda Peet (
"Studio 60"). Są fantastyczni jako Alex oraz Tina i trudno się w tych bohaterach od razu nie zakochać.
Czytaj również: „Nowy cień”: kontynuacja „Władcy pierścieni” Tolkiena
Przekonaliśmy się już w przeszłości, że „nie wszystko złoto, co z HBO”, ale tym razem znów trafili w dziesiątkę.
"Bliskość" może stać się jednym z najlepszych seriali tego roku, jeśli poziom zaprezentowany w premierze utrzyma się w pozostałej części sezonu. Już teraz zaczynam żałować, że liczy on zaledwie 8 odcinków.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
⇓
⇓
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h