Barbie jako nowy Primo to rozwydrzony dzieciak, któremu w głowie tylko własne korzyści. Jest on jednak wciąż tak samo głupi i naiwny, bo nie zauważa, że święto na jego cześć to również jego pogrzeb. Na pomoc przychodzi mu niezastąpiona Grace i stary kumpel, Carpenter. Arthurowi jednak trudno przemówić do rozumu, zwłaszcza że wszędzie wokół jest wiele pokus dostatniego życia. Najnowszy epizod pełen jest motywów, które przyprawią widza o wielki rogal na twarzy. Oczywiście na pierwszym miejscu stoi tutaj nowy Arthur, zmieniony w zblazowanego i zmanierowanego celebrytę. Chyba wszyscy się zgodzą – ta nowa wersja Barbie jest dużo lepsza od image’u dobrego gliny. Nie dość, że aktor wcielający się w Arthura doskonale czuje nową konwencję, to jeszcze jego postać idealnie pasuje do wizerunku niegrzecznego chłopca. Alan Ritchson portretujący głównego bohatera niespodziewanie zaczął wywiązywać się ze swoich artystycznych obowiązków. Na jego twarzy pojawiły się w końcu grymasy, różnorakie miny i tym podobne przejawy warsztatu aktorskiego. Oczywiście Genem Hackmanem to on nie jest, ale i tak to miła zmiana po wiecznie marsowym obliczu drewnianego, jak pień drzewa, policjanta. Zły Arthur to zabawna parodia współczesnych celebrytów, mających większe ego od intelektu. Mimo że satyra jest dość oszczędna, bo bohater w końcu wraca do swojego dawnego ja, to i tak warto obejrzeć bieżący epizod, chociażby dla sceny, podczas której nasz protagonista nokautuje prawym prostym starszą panią na wózku inwalidzkim. Najnowszy odcinek jest tradycyjnie bardzo brutalny. Brutalność ta przejawia praktycznie w każdym aspekcie. Już na początku dostajemy serię widowiskowych walk, kiedy to Arthur pokazuje próbkę swoich umiejętności, zabijając kilku niefrasobliwych śmiałków. Później jest jeszcze ostrzej. Odcięte łepetyny, rozprute bebechy i radosna masakra przy pomocy epickiego miecza dwuręcznego to esencja tego epizodu. Co prawda co jakiś czas w głowach widzów pojawia się pytanie o logikę zdarzeń, ale chwilę później przestaje ono mieć jakiekolwiek znaczenie. Nie o sens tu chodzi, a o nieskrępowaną rozrywkę. A tej w Blood Drive wciąż jest pod dostatkiem. Twórcy jednak nie zrezygnowali do końca z osi fabularnej. Cały czas śledzimy tę samą opowieść, w której poszczególne wątki opowiadają o miłości, przyjaźni, żądzy władzy i przetrwaniu. Momentami serial ma tendencję do wpadania w poważniejsze tony. W bieżącym odcinku mieliśmy kilka motywów pokazujących walkę toczącą się wewnątrz Arthura. Po wcześniejszych wydarzeniach, protagonista przybrał pozę nieczułego celebryty. W przeciągu całego epizodu porzuca ją, wracając do tego, co dla niego najważniejsze. Ta podbudowa postaci Arthura nie była konieczna dla takiego formatu jak Blood Drive, ale zostało to przedstawione nieinwazyjnie dla rozrywkowego charakteru serialu. Wewnętrzne przeżycia bohaterów umiejętnie uzupełniają fabułę, dzięki czemu widz nie odnosi wrażenia niespójności i sztuczności. Ciekawym zabiegiem było też pokazanie przeszłości siostry Grace i przedstawienie jej jako psychopatycznej socjopatki. Twórcy nie mają żadnych skrupułów, stawiając w kontrze dwie siostry. Tajemnicą poliszynela jest fakt, że w poprawnie politycznych amerykańskich produkcjach, rodzina to świętość, która zawsze trzyma się razem. Tym razem nic takiego nie ma miejsca, dzięki czemu w finale będziemy mieli zapewne krwawą konfrontację między Grace a Kamą. Czego oczekiwać po przyszłotygodniowym finale Blood Drive? Zaskoczenia, nowatorstwa, przełamania kolejnych granic? Jeśli serial utrzymałby poziom tego, co dotychczas pokazał, byłoby naprawdę bardzo dobrze. Już teraz widać, że produkcja okazała się wielkim zaskoczeniem w ramówce amerykańskich stacji telewizyjnych, wnosząc świeżość w ich skostniałe struktury. Jeśli serial ma dostać kolejny sezon, finał musi być satysfakcjonujący. Czy tak będzie w rzeczywistości, dowiemy się już za tydzień.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj