Co przeżyliśmy razem z Arthurem, Grace i Slinkiem, to nasze, ale czy naprawdę trzeba było kończyć historię w tak tendencyjny sposób? Ekipa bohaterów dostaje się w końcu do siedziby Serca, aby raz na zawsze rozprawić się z tą zbrodniczą korporacją. Okazuje się jednak, że budynek zostaje opanowany przez szaloną Karmę, która w brutalny sposób pozbywa się jej wszystkich pracowników, a teraz łaknie krwi głównych bohaterów. Oprócz niej, w okolicy grasuje jeszcze upgrade’owany Carpenter i jego oblubienica Aki, którzy również stanowią zagrożenie dla Grace, Arthura i Slinka. Cała ta sytuacja jest oczywiście punktem wyjścia do kolejnego radosnego i bezkompromisowego mordobicia. Grace mierzy się z Karmą, Arthur z Carpenterem, a Slink z Aki. Później pary zmieniają się kilkukrotnie, aż do wielkiego finału, kiedy to podczas patetycznej sceny wieżowiec Serca rozsypuje się w drobny mak. Dostajemy więc znów starą dobrą masakrę, jednak tym razem nie jest ona tak atrakcyjna dla miłośników nieszablonowej rozrywki. Niestety, podczas seansu finału Blood Drive widz  nie czuje, że uczestniczy w czymś oryginalnym i świeżym. Tym razem kolejne mordercze sceny po prostu męczą i nużą. Wrażenie pogłębia specyfika miejsca, w którym toczy się rzeź. Okazuje się bowiem, że zabite postacie odradzają się i po chwili znów są gotowe do walki. Takie zagranie na dłuższą metę powoduje, że konfrontacje przestają mieć znaczenie, a kolejne zgony są zupełnie pozbawione sensu. Tym razem absurd, którym po raz kolejny twórcy chcieli się posłużyć, zupełnie nie spełnia swojego zadania. Widz, oglądając kolejne starcia, odlicza tylko minuty do końca, oczekując rychłego finału nudnych i schematycznych walk. Gdzie się podziała zabawa formą? Gdzie postmodernistyczne wstawki, popkulturowe nawiązania czy liczne mrugnięcia okiem, poukrywane tu i ówdzie w treści? Finałowy odcinek nie ma praktycznie żadnej fabuły. O ile w poprzednich epizodach nie było to jakimś wielkim zarzutem, to tym razem rzuca się to w oczy, bo pozostałe aspekty nie funkcjonują, jak należy. Brak tutaj humoru, lekkości i groteski. Akcja pędzi na złamanie karku, tak jakby twórcy chcieli jak najszybciej pożegnać się z bohaterami i zakończyć projekt pod tytułem Blood Drive. Co gorsza, w omawianym epizodzie pojawia się również patos. Do tej pory był on raczej wyszydzany i traktowany ostrzem satyry. Tym razem pompatyczne wstawki są  na poważnie i służą podbudowaniu opowieści. Jest to widoczne szczególnie w samym finale, kiedy to Slink rozpoczyna odliczanie końcowe przed eksplozją w wieży Serca. Dużo jest tutaj momentów, które za grosz nie pasują do wcześniej przybranej konwencji. Pomiędzy kolejnymi starciami obserwujemy na przykład refleksyjne retrospekcje, mające podbudować postacie bohaterów. Trwają one jednak za krótko, aby wywołać jakiekolwiek emocje i ewidentnie nie spełniają swojej roli. Gdzie się podziały te wszystkie groteskowe zagrania z poprzednich odcinków, kiedy to Blood Drive brał na widelec najbardziej schematyczne motywy popkultury i bezlitośnie się z nimi rozprawiał? Rozwiązania fabularne, dzięki którym Blood Drive zyskał uznanie wśród fanów nieszablonowej rozrywki, zostały zastąpione smętnawymi scenami, takimi jak Grace poświęcająca się dla Karmy tuż przed wybuchem wieżowca czy  retrospekcja pokazująca Carpentera pocieszającego Arthura po utracie dziewczyny. Całe szczęście, że to tylko jeden tak słaby odcinek. Szkoda, że finałowy. Ta niewątpliwa wpadka nie wpłynie oczywiście negatywnie na odbiór całego formatu, ale żałuję, że opowieść kończy się w tak mizernym stylu.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj