Nic dziwnego, skoro za kreskę także tutaj odpowiada nasz zdolny rodak, Piotr Kowalski. Co by nie mówić, ten rysownik już od debiutanckiego Gaila (sprzed wydawniczych eonów) lubuje się w rysowaniu potworności. I całkiem dobrze mu to wychodzi. Tutaj już okładka serwuje maszkarę rodem z największych koszmarów. A wewnątrz komiksu jest tylko lepiej. Owszem, Kowalskiemu chyba trochę ciasno w estetyce narzuconej przez uniwersum gry. Zastanawiam się, co by nam zaserwował, gdyby zupełnie puścił wodze fantazji. Jednak nie narzekajmy, bo jest naprawdę dobrze. Czytaj: strasznie. Co pociesza, bo akurat scenariusz Cullena Bunna okazuje się mało porywający. Zaskoczyło mnie to, bo bardzo cenię sobie choćby jego autorskie Hrabstwo Harrow czy rewelacyjną serię Szósty rewolwer. A tutaj brakło polotu, brakło pomysłu. Wciśnięcie opowieści w uniwersum gry nie pomaga, a wyraźnie ogranicza talent Bunna. Twórca serwuje opowiastkę na wskroś przewidywalną i spłyconą co najwyżej do rozpisania sekwencyjnej rozwałki coraz to nowych potworów… aż do finałowej antagonistki, czyli tytułowej Damy z latarnią. Trochę szkoda, bo po tym – jak by nie patrzeć – zdolnym scenarzyście spodziewałem się więcej.
Źródło: Egmont
Wróćmy do ratującej komiks strony graficznej – Kowalski w dużej mierze wynagradza braki scenariuszowe rozmachem graficznej kreacji. Mroczne, ponure, przepełnione zgnilizną i chorobą miasto przytłacza gotycką monumentalnością i poczuciem ogólnej beznadziei, a zasiedlające je potwory nadal potrafią zrobić wrażenie. Trochę brakuje wyjścia poza samą metropolię (z czym mieliśmy do czynienia przynajmniej miejscami w poprzednich częściach), ale to już nie wina Kowalskiego, zmuszonego do trzymania się scenariuszowej linii, która – jak wspomniałem – nie grzeszy oryginalnością. Grafik nawet z ograniczeniami potrafi dać z siebie wiele. Ujął mnie rozmachem kreacji i wprawnością oddania dynamiki walk, jakich w komiksie niemało. To sprawia, że lektura Bloodborne. Damy z latarnią nie zniechęciła mnie i nadal będę z ciekawością wypatrywał kolejnych tomów. Jeśli Kowalski pozostanie za graficznym sterem serii, to będzie dobrze. Jeśli dołączy do niego ktoś z dobrym pomysłem na opowieść – to może być jeszcze lepiej.
Ogólnie rzecz ujmując, Bloodborne zaczyna coraz wyraźniej cierpieć na przypadłość produkcji tworzonych na podstawie gier – uniwersum pierwowzoru mocno ogranicza twórców i nie pozwala im za bardzo oddalić się od ogólnego zarysu czy rozwinąć wyjściową koncepcję, przez co warstwa fabularna cierpi, mniej lub bardziej. I nawet zdolny scenarzysta Cullen Bunn może polec na tym polu. Z jednej strony szkoda, z drugiej – nie powinno się w przypadku takiej franczyzy nastawiać na zbyt wiele, bo zwyczajnie brakuje tutaj przestrzeni na fabularne eksperymenty. To raczej uzupełnienie gry dla jej fanów, a nie samodzielne dzieło. Ratują je z pewnością nakreślone z rozmachem rysunki Kowalskiego, do którego podchodzę z dużym kredytem zaufania, wynikłym z poczucia zdrowego patriotyzmu (w końcu to „nasz człowiek” robiący karierę za granicą). To po prostu świetny rysownik, który dobrze czuje się w fantastyczno-horrorowej konwencji. Choćby dla niego samego i jego rysunków warto do Bloodborne. Dama z latarnią zajrzeć.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj