Bloodborne. Dama z latarnią - recenzja komiksu
Data premiery w Polsce: 31 stycznia 2024Dama z latarnią to trzeci już na polskim rynku komiks spod szyldu gry komputerowej Bloodborne. Wcześniejsze tomy w mojej ocenie były zadowalające zarówno pod względem scenariusza, jak i rysunków, a w niniejszej odsłonie na prowadzenie wysuwa się strona graficzna.
Dama z latarnią to trzeci już na polskim rynku komiks spod szyldu gry komputerowej Bloodborne. Wcześniejsze tomy w mojej ocenie były zadowalające zarówno pod względem scenariusza, jak i rysunków, a w niniejszej odsłonie na prowadzenie wysuwa się strona graficzna.
Nic dziwnego, skoro za kreskę także tutaj odpowiada nasz zdolny rodak, Piotr Kowalski. Co by nie mówić, ten rysownik już od debiutanckiego Gaila (sprzed wydawniczych eonów) lubuje się w rysowaniu potworności. I całkiem dobrze mu to wychodzi. Tutaj już okładka serwuje maszkarę rodem z największych koszmarów. A wewnątrz komiksu jest tylko lepiej. Owszem, Kowalskiemu chyba trochę ciasno w estetyce narzuconej przez uniwersum gry. Zastanawiam się, co by nam zaserwował, gdyby zupełnie puścił wodze fantazji. Jednak nie narzekajmy, bo jest naprawdę dobrze. Czytaj: strasznie. Co pociesza, bo akurat scenariusz Cullena Bunna okazuje się mało porywający. Zaskoczyło mnie to, bo bardzo cenię sobie choćby jego autorskie Hrabstwo Harrow czy rewelacyjną serię Szósty rewolwer. A tutaj brakło polotu, brakło pomysłu. Wciśnięcie opowieści w uniwersum gry nie pomaga, a wyraźnie ogranicza talent Bunna. Twórca serwuje opowiastkę na wskroś przewidywalną i spłyconą co najwyżej do rozpisania sekwencyjnej rozwałki coraz to nowych potworów… aż do finałowej antagonistki, czyli tytułowej Damy z latarnią.
Trochę szkoda, bo po tym – jak by nie patrzeć – zdolnym scenarzyście spodziewałem się więcej.
Wróćmy do ratującej komiks strony graficznej – Kowalski w dużej mierze wynagradza braki scenariuszowe rozmachem graficznej kreacji. Mroczne, ponure, przepełnione zgnilizną i chorobą miasto przytłacza gotycką monumentalnością i poczuciem ogólnej beznadziei, a zasiedlające je potwory nadal potrafią zrobić wrażenie. Trochę brakuje wyjścia poza samą metropolię (z czym mieliśmy do czynienia przynajmniej miejscami w poprzednich częściach), ale to już nie wina Kowalskiego, zmuszonego do trzymania się scenariuszowej linii, która – jak wspomniałem – nie grzeszy oryginalnością. Grafik nawet z ograniczeniami potrafi dać z siebie wiele. Ujął mnie rozmachem kreacji i wprawnością oddania dynamiki walk, jakich w komiksie niemało. To sprawia, że lektura Bloodborne. Damy z latarnią nie zniechęciła mnie i nadal będę z ciekawością wypatrywał kolejnych tomów. Jeśli Kowalski pozostanie za graficznym sterem serii, to będzie dobrze. Jeśli dołączy do niego ktoś z dobrym pomysłem na opowieść – to może być jeszcze lepiej.
Ogólnie rzecz ujmując, Bloodborne zaczyna coraz wyraźniej cierpieć na przypadłość produkcji tworzonych na podstawie gier – uniwersum pierwowzoru mocno ogranicza twórców i nie pozwala im za bardzo oddalić się od ogólnego zarysu czy rozwinąć wyjściową koncepcję, przez co warstwa fabularna cierpi, mniej lub bardziej. I nawet zdolny scenarzysta Cullen Bunn może polec na tym polu. Z jednej strony szkoda, z drugiej – nie powinno się w przypadku takiej franczyzy nastawiać na zbyt wiele, bo zwyczajnie brakuje tutaj przestrzeni na fabularne eksperymenty. To raczej uzupełnienie gry dla jej fanów, a nie samodzielne dzieło. Ratują je z pewnością nakreślone z rozmachem rysunki Kowalskiego, do którego podchodzę z dużym kredytem zaufania, wynikłym z poczucia zdrowego patriotyzmu (w końcu to „nasz człowiek” robiący karierę za granicą). To po prostu świetny rysownik, który dobrze czuje się w fantastyczno-horrorowej konwencji. Choćby dla niego samego i jego rysunków warto do Bloodborne. Dama z latarnią zajrzeć.
Poznaj recenzenta
Mariusz WojteczekDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1972, kończy 52 lat
ur. 1982, kończy 42 lat
ur. 1969, kończy 55 lat
ur. 1990, kończy 34 lat
ur. 1979, kończy 45 lat