W odcinku Everybody Counts, który wieńczy 2. serię serialu Bosch, sprawdziła się artystyczna prawda, że każda dobra opowieść musi w finalnym akcie wrócić się do swych korzeni. Tutaj funkcję tę spełnia przykra tajemnica z przeszłości, dotycząca morderstwa matki protagonisty, która stała się jednocześnie kluczowym wątkiem przewodnim. Harry (odgrywający go Titus Welliver jak zawsze wypada bez zarzutu) musi stawić czoła niełatwej historii o prostytucji, zdradzie przyjaźni i bolesnemu rozczarowaniu, jakie przychodzi z najmniej oczekiwanej strony. Te emocje nadają motywacjom bohatera głębszy wymiar i pokazują, że jego działania na przestrzeni całego sezonu wynikały również z chowanych uraz, a nie tylko poczucia sprawiedliwości i społecznego obowiązku. Osobiste aspekty wzięły także górę w zachowaniu Irva Irvinga, którego polityczne ambicje ustąpiły w końcu miejsca życiowym priorytetom i uniwersalnemu dogmatowi uczciwego czynu. W ryzach wiarygodności do końca utrzymana została także sprawa kryminalna. Ta bowiem nie skończy się dopóki nie przejdzie drogi sądowej, której zakręty i wyboje potrafią skomplikować nawet oczywisty z pozoru rezultat. Odkrycie kluczowej poszlaki następuje zaś w procesie sumiennego śledztwa, podążania za tropem dokumentów i w wyniku logicznej dedukcji, a nie fortunnego zbiegu okoliczności. Historia kończy się z przytupem. Złoczyńca, który wcześniej został zaprezentowany możliwie wielobarwnie, u kresu nie miał już wielu opcji działania, więc scenariusz sprawnie narzucił mu rolę rannego zwierza. A skoro takowi osobnicy są najniebezpieczniejsi, to nie obyło się bez ołowiu i eksplozji. Rozegrana strzelanina była efektowna, ale na jej straży nie stała hollywoodzka poetyka heroizmu, a życiowa proza, która od sukcesu wymaga także pierwiastka szczęścia i przypadku. W zgodzie z tymi nieidealistycznymi przykazaniami zasugerowano także, że choć jedna zbrodnia spotkała się z karą, to zło zatryumfowało w innym miejscu. Przewrotnego zakończenia, acz przemyślanie spiętego z bieżącymi postaciami, doczekał się również wspomniany na wstępie osobisty wątek matki Harry’ego Boscha. Bez oczywistej gratyfikacji i sztampowego happy endu, a z prerogatywą nieobliczalnych i niesprawiedliwych kolei losu, na które nie zawsze mamy wpływ. W ostatnich scenach ukryto więc i bezkompromisowe splunięcie i nieco ckliwy montaż, który nie gryzie się jednak z historią, a podkreśla ostatecznie jej kontekst rodzinnych wartości. Słowo pochwały należy się jeszcze za stronę realizacyjną. Stonowana i po prawdzie mało atrakcyjna, ale jednak wspiera ona tonację opowieści. Bez wątpienia świetny był za to jazzowy soundtrack, ożywiający kolejne sceny serialu Bosch, które mimo niepowiązanej z literackim pierwowzorem treści i tak sprawiają wrażenie kart wyrwanych z powieści. Bez rewelacji, ale tyle wystarczy, aby również w przyszłości obejrzeć kolejne rozdziały udanej produkcji Amazonu.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj