Brokat zadebiutował na platformie Netflix w grudniu bieżącego roku i szybko trafił do czołówki najchętniej oglądanych seriali ostatnich dni. Akcja rozgrywa się w drugiej połowie lat 70. nad polskim morzem – konkretnie w Sopocie, który aż tętni beztroskim, wakacyjnym życiem. Głównymi bohaterkami są trzy kobiety świadczące usługi seksualne dla własnych korzyści. Pierwszą z nich jest Helena (Magdalena Popławska) – doświadczona, ekskluzywna prostytutka, która zlecenia otrzymuje od współpracującej z nią Służby Bezpieczeństwa. Pola (Wiktoria Filus) to samotna matka, która próbuje wejść na niesprzyjający rynek z nowym produktem – szamponem do włosów. Trzecią natomiast jest Marysia (Matylda Giegzno), młoda, aczkolwiek niepokorna studentka, bezemocjonalnie torująca sobie własną ścieżkę kariery w tej pełnej układów i interesów rzeczywistości. O tym, jak potoczą się ich losy, dowiemy się w dziesięciu odcinkach sezonu – każdy z nich potrwa około 30 minut. Co da się zauważyć już na wstępie, Helena, Pola i Marysia reprezentują zupełnie inne przedziały wiekowe – mamy dojrzałą kobietę po czterdziestce, trzydziestolatkę będącą matką małego dziecka i krnąbrną dwudziestoletnią dziewczynę. Kobietom przyświecają nieco inne cele, jednak wszystkie trzy próbują osiągać je poprzez handel własnym ciałem. A skoro o seksie tu mowa, nie mogło zabraknąć również pierwiastka męskiego – w wątku Heleny na drugim planie pojawiają się Adam (oficer SB, zleceniodawca i jednocześnie jej wielbiciel – w tej roli Łukasz Simlat) oraz Staszek (młody i szalenie zakochany w niej chłopak – w tej roli Stanislaw Linowski). Polę zestawiono z interesownym urzędnikiem, Władkiem (Szymon Piotr Warszawski), od którego zależy przyszłość jej szamponowego biznesu. Marysia natomiast wikła się w toksyczną relację z kobieciarzem Jurkiem (Jędrzej Hycnar), który obiecuje jej świetlaną przyszłość u swojego boku. Wśród innych istotnych bohaterów są również: Karmen (Katarzyna Warnke), bizneswoman z branży perfumeryjnej oraz Bogdan (Bartłomiej Kotschedoff), wodzirej na sopockich imprezach, który potrafi sobie zjednać absolutnie wszystkich dookoła. Serial wypełniony jest bardzo wyrazistymi postaciami, z których każda ma tu coś do powiedzenia. Aktorsko produkcja stoi bardzo dobrze. W zasadzie nie ma tu ani jednej chybionej decyzji castingowej. Losy kobiet na ekranie toczą się niezależnie od siebie, jednak w tym samym lub przynajmniej podobnym czasie. W ramach jednego odcinka skaczemy z wątku na wątek, obserwując, jak każdy z nich w linearny sposób się rozwija. Ścieżki bohaterek niejednokrotnie się przetną, jeszcze dosadniej pokazując widzowi zasięg światka, w którym wszystkie trzy się obracają. Przez cały serial czuć, że funkcjonujemy w jednej i tej samej rzeczywistości, której elementy są ze sobą ściśle powiązane. Wszystko to dodaje produkcji pewnej harmonii i zwartości, bo ramy świata przedstawionego są bardzo konkretnie określone. Co ciekawe, poszczególne epizody reżyserowane były przez różne osoby, ale widać w nich spójność przekazu i konsekwencję pod względem technicznym – realizacyjnie nie ma się do czego przyczepić. Serial zachwyca wizualnie. Jak sam tytuł wskazuje, mamy tu do czynienia z czymś wyrazistym, błyszczącym, kolorowym. Same sceny seksu również zrealizowane są bardzo zmysłowo i niezwykle estetycznie, nienachalnie (nawet mimo tego, że pojawiają się praktycznie w każdym odcinku). Dzięki temu, że akcję osadzono w latach 70. ubiegłego wieku, robi się także nostalgicznie – twórcy zdecydowali się przedstawić te czasy w superlatywach, skupiając się na ich pozytywnym, wielobarwnym wydźwięku. Owszem, to wszystko jest wyidealizowane, jednak w związku z tym, że obracamy się wśród postaci z grona VIP, jestem w stanie to kupić. Do takich realiów blichtr zwyczajnie pasuje, a serial zyskuje na wyrazistości. Mimo wysokiej jakości tej produkcji pod względem wizualnym nie da się nie zauważyć, że Brokat ma pewne istotne wady, które ostatecznie mocno wpływają na ogólny odbiór. Najpoważniejsze zarzuty można mieć do samego scenariusza, który poza przybliżeniem nam życiorysów głównych bohaterek nie prowadzi w zasadzie w żadne konkretne miejsce. Monotonia wkrada się już od drugiego czy trzeciego odcinka – gdy pierwsze wrażenie "wow" okrzepnie i gdy zostajemy już oswojeni z aktualną sytuacją życiową głównych bohaterek. Dalej w zasadzie nie dzieje się nic wyrazistego. Serial w całości poświęcony jest Helenie, Poli i Marysi – z mocnego wejścia w tę (jak można było oczekiwać) odważną i dynamiczną historię szybko przechodzimy na nudne tory zwykłego serialu obyczajowego. To w pewnym sensie kłóci się z tym, co nam obiecywano w materiałach promocyjnych. Miało być gorąco, namiętnie i bezkompromisowo, jest natomiast co najwyżej przeciętnie. Dzięki temu, że opowieść podzielona jest między trzy główne bohaterki, mamy możliwość zaobserwowania różnic w doświadczeniach tych kobiet, w ich punkcie widzenia czy granicach, jakie stawiają sobie lub innym. Takie zróżnicowanie w teorii sprzyja fabule, ponieważ każdy z trzech wątków ma widzowi do zaoferowania coś oryginalnego. W praktyce jednak czuć tu pewne rozbieżności. Często zdarza się, że wątek jednej bohaterki ustępuje w cień na rzecz drugiej. Dominującą postacią jest tu Helena, której twórcy poświęcają najwięcej czasu ekranowego – Magdalena Popławska jest świetna w swojej roli i kreuje bohaterkę przekonującą i zwyczajnie ludzką. Koleżanki po fachu dzielnie dotrzymują jej kroku (na wyróżnienie zasługuje zwłaszcza Matylda Giegżno, której bohaterka jest niezwykle charakterna), jednak ich wątki są bardziej okrojone. W tym miejscu zastanowić się można nad słusznością rozbicia fabuły – zwłaszcza w świetle faktu, że serial trwa łącznie około 300 minut. I z tą długością pojawia się chyba największy paradoks Brokatu. Całość jest za krótka, by wiarygodnie nakreślić trzy równoważne wątki, a jednocześnie za długa, by przytrzymać widza przy tej powolnej, rozmywającej się z biegiem czasu opowieści. Produkcji zwyczajnie brakuje głębi i jakiegoś solidnego przekazu. Po seansie raczej nie ma co liczyć na poczucie satysfakcji.
fot. Lukasz Bak
+4 więcej
Brokat to wspaniale zrealizowana wydmuszka – bardzo wysokiej jakości pod względem scenografii, kostiumów, charakteryzacji czy samego montażu obrazu i dźwięku, a jednak pozbawiona siły przebicia, jeśli chodzi o nasycenie opowieści. Scenariusz jest płytki, rozciągnięty miejscami na siłę, zwyczajnie mało ciekawy. Te historie i wątki tak naprawdę nie mają nic szczególnego do zaoferowania. Nie prowokują do zastanowienia się, czy w ogóle warto było je opowiadać. Całość ratuje fakt, że technicznie rzeczywiście mamy tu do czynienia z majstersztykiem. Poza tym jednak wieje trochę nudą. Ode mnie 6/10
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj