Centralnym wątkiem jest sprawa kryminalna prowadzona przez Boyle'a, w której pomagają mu Diaz i Peralta. Problemem jest ten drugi, przyzwyczajony do tego, że zawsze odgrywa pierwsze skrzypce. Takim sposobem twórcy traktują to jako pretekst do ponownego rozwijanie bohatera, który z każdym odcinkiem uczy się czegoś i dojrzewa. Dzieje się to bardzo powoli, ale trzyma jednostajny poziom.
Podczas oględzin miejsca zbrodni pojawia się postać lekarki sądowej. Stworzenie pewnego rodzaju dziwacznego romansu wypada komicznie. Pomysł na fetysz jest specyficzny i nie do końca zabawny, dlatego też lepsze wrażenie sprawiają reakcje innych ludzi na łóżkowe opowieści Peralty. W paru momentach gagi idealnie spełniają swoje zadanie.
Specyficzny urok i odpowiednio zabawne elementy mamy w wątku Santiago, która uparła się rozweselić Holta. Retrospekcje z zachowaniami komisarza oferują sporą dawkę śmiechu. Andre Braugher w tej konwencji ukazywania pracy glin w krzywym zwierciadle sprawdza się wyśmienicie. Szkoda jedynie, że Terry Crews tak naprawdę ma w tym wątku jedynie epizod - choć humorystyczny i wyrazisty, to jednak krótki. Twórcy muszą dać mu więcej czasu ekranowego, bo aktor ma niebywały talent komediowy.
Brooklyn Nine-Nine ponownie bawi i cieszy przygodami policjantów ukazanymi w krzywym zwierciadle. Co prawda fetysz nie do końca mnie przekonał, ale sama konwencja jak najbardziej, więc po raz kolejny seans to czysta przyjemność.