Pierwszy raz w serialu akcja skupia się w tak dużym stopniu na grupie, a nie na pojedynczych jednostkach. Wszystko dzięki zabawnemu wątkowi z odbieraniem spraw przez detektywa z wydziału stojącego wyżej w hierarchii. Czarny charakter, który działa na nerwy grupie, zwany jest Sępem. Odbiera Peralcie sprawę, którą miał rozwiązać razem z resztą. To zaledwie pretekst do serii zabawnych sytuacji, gdyż tym razem nie skupiają się na wzajemnej rywalizacji. Mają wspólnego wroga, który ich łączy i cementuje współpracę.
Cała dynamika postaci nabiera nowego wyrazu - począwszy od wymyślania zemsty w barze, poprzez próbę rozwiązania sprawy. W tym miejscu Brooklyn Nine-Nine spełnia swoje zadanie, oferując nam obszerną gamę gagów, które potrafią rozśmieszyć. Do tego relacje bohaterów się zmieniają i rozwijają. Czuć to zwłaszcza pomiędzy Peraltą a Santiago, którzy dotychczas byli konkurentami, a teraz możemy ich nazwać kolegami. Porozumienie jest bardzo widoczne. Scenarzyści mogliby jeszcze pokusić się o większe rozbudowanie Boyle'a i Diaz, gdyż jest miejsce na coś, co może zagwarantować sporo śmiechu.
[video-browser playlist="634437" suggest=""]
Twórcy Brooklyn Nine-Nine nie stoją w miejscu. Cały czas widać, że serial dynamicznie się rozwija i w żadnym momencie nie zwalnia tempa. Nie mamy grupy postaci, których osobowość jest w stagnacji. Nieprzerwanie czegoś się uczą i stają się lepsze. To dotyczy też Terry'ego, który przez cztery odcinki był twardzielem o gołębim sercu i zajmował się rzeczami niepasującymi do tak rosłego mężczyzny. Wątek odcinka świetnie pozwala pójść krok naprzód, a Terry'emu uporać się z traumą związaną z użyciem broni. Sprytny plan Holta dostarcza wrażeń i śmiechu. I to w kolejnych odcinkach powinno zaprocentować, bo Crews będzie mieć więcej atutów do wykorzystania, by nas rozbawić.
Brooklyn Nine-Nine imponuje bohaterami, humorem i ciekawymi historiami. To wszystko działa i naprawdę bawi.