W czym Brooklyn Nine-Nine jest lepszy od konkurencyjnych komedii, które emitowane są w ramówce od września 2013 roku? Podstawową różnicą działającą na korzyść serialu jest miejsce akcji. W telewizji dawno nie oglądaliśmy komedii, która w całości osadzona jest na posterunku policji. Jasne, NBC od wielu lat brylowała w serialach komediowych opowiadających historię konkretnego "miejsca pracy". Posterunek policji to coś stosunkowo świeżego i właśnie dlatego przykuwa uwagę widza już od pierwszego odcinka.
Scenariusze w Brooklyn Nine-Nine są w miarę nieskomplikowane, dialogi krótkie i zwięzłe, często z dodatkiem miłej komediowej głupoty. Za pomocą prostych metod udaje się jednak stworzyć przyzwoitą całość, a twist polegający na odliczaniu czasu (użyty w "B99" już nie raz) jest dodatkowym smaczkiem podkręcającym atmosferę. Jake Peralta, policjant-idiota, jest postacią, za którą trudno nie przepadać. Andy Samberg w swojej roli wypada przekonująco, a i reszta obsady daje z siebie wystarczająco dużo.
[video-browser playlist="634082" suggest=""]W recenzowanym, siódmym epizodzie pierwszego sezonu pewność siebie Peralty wpędza cały posterunek w kłopoty. Główny bohater aresztuje podejrzanego o rabunek bez wystarczających dowodów, a Kapitan Holt zarządza nadgodziny trwające 48 godzin tylko po to, by odnaleźć dodatkowe dowody wiążące podejrzanego z przestępstwem. Peralta kolejny raz naraża się swoim współpracownikom. Jednocześnie sam w desperacki sposób próbuje odkryć dowody, co ostatecznie udaje się tuż przed upływem tytułowych 48 godzin.
Scenarzyści w odcinek sprytnie wplatają poboczne wątki związane choćby z sierżantem Terrym i jego poczuciem mniejszości oraz nieustającym uwielbieniem Charlesa w stosunku do twardej i nieustępliwej Rosy. Stosunkowo szeroka obsada i zupełnie rożni bohaterowie sprawiają, że Brooklyn Nine-Nine ogląda się z należytą uwagą i ciekawością. Produkcja FOX nie jest dziełem sztuki, ale na tle innych nowych produkcji komediowych w sezonie 2013/14 wypada lepiej niż przyzwoicie.