W ósmym odcinku Jake ma okazję zabłysnąć wzorową policyjną robotą przed swoim idolem z dzieciństwa, Jimmy Broganem – autorem jego ulubionej (i jednej z piętnastu przeczytanych w życiu) książki o nowojorskich stróżach prawa lat siedemdziesiątych. Jednak wówczas brutalność, seksizm, rasizm i alkoholizm w policji były na porządku dziennym. Peralta stawia sobie za cel, aby udowodnić pisarzowi, że nic się w tej kwestii nie zmieniło, szczególnie jeśli chodzi o kwestię rutynowego obalania co wieczór butelki whisky.

Historia dostarcza sporej dawki humoru na najwyższym poziomie. Wyróżniają się momenty, w których Brogan i Perlata grają w darta, oraz retrospekcje z pierwszego dnia w pracy kapitana Holta. Ważne jest również to, że ta z pozoru prosta fabuła w pewnym momencie zamienia się w coś więcej i fajnie nadmienia o kulturowej i tolerancyjnej przepaści, jaka dzieli społeczeństwo amerykańskie naszych czasów od tego sprzed czterdziestu lat. Wydaje się, że relacje Jake’a i Holta będą się zacieśniać w tej wędrówce młodego detektywa do dorosłości i nabycia poczucia odpowiedzialności.

[video-browser playlist="633828" suggest=""]

Pozostali bohaterowie również mieli okazję się wykazać. Próba metamorfozy Rosy Diaz, jakiej podjęli się Charles i Terry, w kontekście jej obowiązków sądowych to kolejna perełka scenarzystów. Brawa dla twórców również za ciągłe raczenie widzów filmowymi nawiązaniami i popkulturowymi smaczkami. Spoof  The Hurt Locker i cytowanie Szklanej pułapki to sceny, które można oglądać tylko z "bananem na twarzy".

Brooklyn Nine-Nine ma to, czego nie posiada większość seriali komediowych – luz. Obsada świetnie się bawi, a my razem z nią. Aktorzy sprawiają wrażenie, jakby wszyscy znali się od liceum i rozumieli bez słów. Nic nie jest wymuszone i sztuczne. Jeszcze nie jesteśmy na półmetku pierwszego sezonu, a już mamy przyjemność oglądać ukształtowaną serialową rodzinę, z którą bardzo trudno będzie nam się rozstać. Jeśli B99 będzie nadal rozwijać się tak, jak robi to do tej pory, to niezależnie od wyników oglądalności grzechem byłoby niezamówienie drugiego sezonu. Jest to absolutnie konieczne choćby dla dobra amerykańskiego sitcomowego rynku, gdyż coraz trudniej znaleźć na nim coś wartego naszego czasu i - przede wszystkim - autentycznie śmiesznego.

To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj