Krótkie sceny, jakie rozrywają się jeszcze przed czołówką Brooklyn Nine-Nine, zwykle wypadają przednio, bo w swobodnie pomysłowym skeczu zbierają większą liczbę bohaterów. Podobnie było i tym razem, a pompowanie choinki okazało się idealną okazją do podkreślenia grupowych relacji. Entuzjastyczny okrzyk Terry’ego mówił wszystko. W dalszej części epizodu, to był właśnie fundament, kluczowa wartość historii. Świetny był wątek wokalnej potyczki z innym oddziałem, który zawierał cały szereg zabawnych gagów. Prym znów wiódł Kapitan Holt, który komicznie gasił zapał Amy, samodzielnie decydował o zaangażowaniu śpiewnego pijaka, a w chwili kryzysu uciekł się do… alarmu bombowego. Tak indywidualnie, jak i grupowo humor wypadł rewelacyjnie. Sceny zbiorowego ignorowanie uwag Hitchcocka o świątecznym nastroju, czy prowadzona dyskusja o wycofaniu się i torpedowaniu występu rywali, potrafiły wywołać naturalne salwy śmiechu. Siła takiego podejścia tkwi w tym, że bohaterowie zajmują wspólny front, działają zgodnie, a jednocześnie wciąż uwypuklane są różnice ich charakterów, które sprawnie się zgrywają i synergistycznie wzmacniają komediowy efekt.
źródło: Fox
Równocześnie serial poprowadził drugi wątek - Jake’a i Charles’a walczących o odzyskanie zabawki dla Nikolaja. Ta historia rozegrała się na osobnej płaszczyźnie, ale wypadła równie udanie. Kapitalny był szczególnie Charles w wydaniu macho bohatera kina akcji (a propos, przemycono zabawny i celny przytyk w stronę filmu A Good Day to Die Hard). Jednocześnie nie pozbawiono go jednak zwyczajowego charakteru (pocieszne odwoływanie się do mamy Hulka), więc gdy ciska groźby, zgaduje hasło, podbija parkiet, albo sadzi łotewskie komentarze, to wypada to po prostu przekomicznie. Nieoczekiwana stanowczość bohatera to barwna zgrywa, ale dużym plusem okazał się także balans. Równie niespodziewanie, stonowany i racjonalny okazał się Jake, którego komentarze o ojcostwie były niegłupim pierwiastkiem powagi. To kombinacja tych podejść sprawiła, że wątek zadziałał niemal bezbłędnie. Jako wariacka przygoda z akcją i bijatyką, a także prosty morał o prawdziwej wartości bożonarodzeniowego prezentu. W organiczny sposób udało się także spiąć te dwie równorzędne linie fabularne. Końcówka odcinka zgrabnie zestawiła bowiem wszystkie postacie razem i przypieczętowała przekaz. Ostatecznie liczy się po prostu wspólne kolędowanie, a dopiero razem fałszując udaje im się znaleźć pełną grupowa harmonię. I to właśnie jest Brooklyn Nine-Nine jakie uwielbiamy oglądać.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj