Pamiętamy, że jednym z powodów opóźnienia 8. sezonu Brooklyn 9-9 była chęć odniesienia się do obecnej sytuacji społecznej w USA związanej z ruchem Black Lives Matter. Pierwszy odcinek od razu podejmuje ten temat. Twórcy podeszli do tego w swoim stylu, ale jednocześnie w swojej prześmiewczości zachowali umiar i respekt do tematu. Czuć, że zostało to należycie przemyślane i dopracowane, a największa warstwa humorystyczna pochodzi z biurokratycznych głupot. Gdy Peralta i Diaz przynoszą pani komisarz dowody na niewłaściwe zachowanie policjantów, dostają tyradę wymówek, dlaczego nic nie można zrobić. Jest to zabawne, ale zarazem przerażające. W całym wątku zachowano umiar, a elementy komediowe dobrze wychodziły w połączeniu z dziwnością postaci. Choćby w relacji Boyle'a z Terrym spuentowano pewną postawę społeczną. Pewnie nie będzie to ostatni wątek związany z tym tematem, ale twórcy pokazali, że mogą podjąć go rozsądnie i bez skrajności. Zmiana dynamiki w grupie jest dość zaskakująca, bo z wątkiem rasowym dostajemy informację o tym, że Diaz odeszła z policji. Nagłe, ale ciekawe, bo buduje potencjał na rozwijanie innych relacji. Czuć to w obu odcinkach, że nowa rola Diaz daje jej inne pole manewru. Choćby w 2. odcinku czuć to w kwestii narkotyków, które zażywa i staje się komicznie zakręcona. Takie niuanse budują dobry potencjał na przyszłe odcinki. Ta zmiana dynamiki jest też w grupie, bo Amy wraca po urlopie macierzyńskim i w kwestii przyjaźni z Holtem są całkiem głupawo zabawne momenty. Gdy z niejasnych przyczyn wykorzystują księgę Terry'ego do poprawy własnej relacji, choć w dużej mierze oparta jest ona na seksie, gdyż potrzebował ją do życia małżeńskiego. Daje to kilka dobrych momentów, w których relacja Holta z Amy sprawdza się należycie. Do tego dziwi rozbicie Hitchocka i Scully'ego, bo duet nagle jest w połowie na żywo, w połowie wirtualnie. Oczywiście twórcy wykorzystują z tego maksimum, ale czuć, że to wątek podyktowany koronawirusem. 2. odcinek odchodzi od wątku rasowego, który jest tutaj zaledwie tłem i przyczyną problemów małżeńskich Holta i Kevina. W tym przypadku mamy typowy Brooklyn 9-9 z wszelkimi gagami, dziwnościami i szaleństwami, do których ten serial przyzwyczaił. Peralta i jego niedorzeczne pomysły, Terry grający na dwa fronty, Boyle i jego wpadki, Amy jako wojownicza matka i wisienka na torcie w postacie komicznie dziwacznej relacji Kevina i Holta. Trudno narzekać na ten odcinek, bo wszelkie te aspekty budują wiele dobrych i oczekiwanych gagów, a zarazem czuć emocje, znaczenie postaci i tego, jak ten serial dobrze opiera się na grupie nie jednostkach. W tym wszystkim czuć jednak lekki niedosyt, zwłaszcza po pierwszej scenie, w której nawiązano do pandemii koronawirusa. Boyle i Jake wymyślili sobie urządzenie do przybijanie piątek, zachowując dystans społeczny, czyli typowy motyw tak głupi, że aż śmieszny. To zapowiadało, że być może twórcy, osadzając historię w czasie pandemii, wykorzystają swoją kreatywność, by podejść do niej z dystansem i luzem. Dlatego czuć niesmak, że ostatecznie po tej jednej scenie twórcy kompletnie zlekceważyli nawiązanie do koronawirusa. Szkoda, bo to potencjał komediowy jest duży i można z rozsądkiem śmiać się z rzeczywistości. Brooklyn 9-9 zaczął finałowy sezon na dobrym poziomie. Są emocje, dobre pomysły i zabawne sceny. Rzekłbym, że to typowy poziom serialu, do którego fanów przyzwyczaili.    
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj