Brud ("Filth") jest taki jak tytuł - brudny, mocny, ciężkostrawny i choć na pozór więcej w nim humoru i śmiechu, to spod tej powłoki wyziera straszliwy smutek, rozpacz i samotność. Nie jest to film łatwy w odbiorze i nie spodoba się każdemu widzowi. Wystarczy spojrzeć głębiej, by dostrzec całą skomplikowaną rzeczywistość świata, którą usiłowano pokazać. Dzieło Bairda to bardzo dobre studium zaburzeń psychicznych, pokazanych prawdziwie, bez przekłamań, bez ich upiększania. Choć film najeżony jest fabularnymi zwrotami, to jednocześnie jest surowy i naturalistyczny; zimny jak lód i gorący jak piasek na pustyni. Dwoistość natury i różnorodność przekazu to jego największe zalety.

Główny bohater filmu, Bruce Robertson, jest jednym z detektywów, którzy walczą o awans do stopnia komisarza. Bruce to taki typ człowieka, który nie przejmuje się uczciwością ani tym, by przestrzegać reguły gry. W jego świecie zasady są po to, by je łamać, a fakt, że jest policjantem, jeszcze mu to ułatwia. To jednak tylko pozory. Pod powłoką podrywacza lubiącego seks, alkohol i narkotyki ukrywa się jego prawdziwa twarz - zranionego mężczyzny ze złamanym sercem, któremu wydaje się, że jeśli awansuje w pracy, to odzyska utraconą żonę i córkę. Jego obsesja postępuje tak bardzo, że w pewnym momencie Bruce już sam nie wie, kim jest...

[video-browser playlist="633132" suggest=""]

Autorem scenariusza Brudu jest James McAvoy. Reżyser filmu zdradził, że James ma w rodzinie przypadki zaburzeń afektywnych i wie, jak wygląda życie z kimś, kto cierpi na chorobę psychiczną. W filmie to doskonale widać, bo tożsamościowe zaburzenia Bruce'a zostały ukazane w sposób bardzo realistyczny. Urojenia głównego bohatera pojawiały się w najmniej spodziewanych momentach, robiły odpowiednie wrażenie i zawsze wytrącały widza w równowagi. Tak to wygląda w życiu i dokładnie tak to pokazano. Bez przekłamań, bez próby upiększania rzeczywistości.

Kreacja Bruce'a, w którego wcielił się McAvoy, była doskonała. Jego bohater skradł cały film i miał niesamowitą siłę przebicia. Rola ta została dopracowana w najdrobniejszych szczegółach i widać było, że James faktycznie wie, co robi. On nie grał Bruce'a, on na ekranie nim się stał. Wypadło to niezwykle przekonująco i pozwoliło zajrzeć głębiej w duszę bohatera. Brud do głów widzów wchodzi brutalnie i z butami, nie przeprasza, nie pyta o pozwolenie - po prostu umiejscawia się we wrażliwości oglądających. Nie da się wobec niego przejść obojętnie.

Dobre wrażenie potęguje sprawna reżyseria, świetne zdjęcia i dobrze dobrana muzyka. Zarzucić mogę jedynie wpadanie momentami w moralizatorski ton i chęć, by pewne rzeczy powiedzieć jednak wprost. Jakby twórcy mieli wątpliwości, czy aby na pewno zrozumieliśmy. Nie do końca dałam się przekonać samemu zakończeniu, ale można je interpretować w różnoraki sposób. Każdy z oglądających pewnie odbierze je inaczej.

Czytaj również: Festiwal Filmowy TOFIFEST’2014 - program i inne atrakcje

Brud to bardzo dobry, mocny film, który ma w sobie coś przyciągającego. Nie jest to obraz, o którym się natychmiast zapomina, i to stanowi o jego sile. Ten film Bairda na studiach psychologicznych powinien być obowiązkowy.

To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj